15.02.2023 "sprawiedliwość" i...
Szalom ludzie prawowierni, kozy, goje, gojki i ty, księże proboszczu. Aj waj, nawyczyniało się znowuż na świecie. Notka będzie krótka i polecą w niej grubsze słowa, bo niektóre wiadomości ciężko jest skomentować w sposób kulturalny - jeśli ci to przeszkadza to skończ lekturę >>>tutaj<<<.
Honorowy Wiewiór Łukasz Sidorowicz wyniuchał, że Sąd Okręgowy w Warszawie po raz kolejny przyciął w chuja i po raz kolejny uwolnił chamicę Katarzynę Augustynek, szerzej znaną pod bandycką ksywą "Babcia Kasia", od zarzutów znieważenia policjantów i naruszenia ich nietykalności cielesnej. Po raz kolejny jakiś kretyn w todze udowodnił, że sprawiedliwość w Najjaśniejszej nie istnieje. Są zeznania pokrzywdzonych i świadków, są filmy dokumentujące popełnienie przestępstwa - a sąd twierdzi, że to wszystko nie jest istotne i mimo niezbitych dowodów uniewinnia osobę łamiącą przepisy. Tak to my państwa prawa nie zbudujemy. Taki wyrok jawnie podważa resztki wiary obywateli w sprawiedliwość instytucji powołanej do jej wymierzania - i, co gorsza, podważa także wiarę policjantów w sens ich służby. Bo co z tego, że funkcjonariusze złapią przestępcę i zgromadzą materiał dowodowy pozwalający wsadzić go do pierdla skoro jakiś cierpiący na niedojebanie mózgowe przygłup go wypuści. Taki brak efektów pracy może działać na człowieka bardzo demotywująco, może sprawić, że człowiek powie sobie "po chuj ja się staram, skoro nie przynosi to żadnych efektów - pierdolę taką robotę, zostanę rolnikiem i będę sadził marchewki". Osobistycznie widzę dla policjantów dwa rozwiązania tej sytuacji: pierwsze wątpliwie skuteczne, drugie wątpliwe moralnie. Pierwsze to zacząć grupowo modlić się oraz dawać na mszę w intencji tego, żeby bandytkę "Babcię Kasię" jasny szlag co rychlej trafił - i liczyć na boską sprawiedliwość, gdyż od ziemskiego "wymiaru sprawiedliwości" w Najjaśniejszej nie ma co jej oczekiwać; drugie to zająć się tym trafieniem we własnym zakresie, nieoficjalnie i poza służbą.
A teraz zostawiamy problemy polskiej policji i bezprawie wymiaru sprawiedliwości - i zabieram was na film. Honorowy Wiewiór Mariusz Pawluk, którego Facebook nie pozwala mi oznaczyć z jakichś parszywych facebookowych powodów, dotarł do informacji, że krytycy filmowi wybrali najlepszy film wszechczasów. Przyjrzymy się teraz temu wyborowi, a później będę miał do was małe pytanko.
Osobistycznie uważam, że wybór najlepszego filmu jest sprawą subiektywną i w zasadzie niemożliwą. Jeden woli komedie, inny kino Science-fiction, kolejny fantasy, komuś mogą się podobać melodramaty, następny z kolei będzie oglądał tylko dokumenty i kino moralnego niepokoju. Ale krytycy filmowi nie są miękkim chujem robieni - i najlepszy film wszechczasów wybrali. I jakiż to klasyk światowego kina nim został? "Avatar", "Władca Pierścieni", "Park Jurajski", "Titanic", "Szeregowiec Ryan", a może jakiś inny, może nieco starszy film ze znanymi aktorami, dużym budżetem i sporą ilością branżowych nagród? Taki chuj jak słonia nos, najlepszym filmem wszechczasów została produkcja z 1975 roku „Jeanne Dielman, Bulwar Handlowy, 1080 Bruksela” w reżyserii pani Chantal Akerman. Osobistycznie nie widziałem, więc oddam głos towarzyszce Laurze Mulvey, podobno słynnej feministycznej krytyczce: „Po stronie treści film dokumentuje na przestrzeni trzech dni załamanie belgijskiej pani domu z burżuazji, matki dorabiającej prostytucją; od strony formy dokładnie przedstawia domową rutynę przez dłuższy czas z tego samego ujęcia. To film, który boleśnie obnaża opresję kobiet. Akerman zamienia kino, tak często narzędzie opresji kobiet, w wyzwoleńczą siłę”. Dziękuję, kurwa, nie mam więcej pytań. Poza, rzecz jasna, tym jednym, które wcześniej obiecałem skierować do was: nie zapytam jednakowoż o to, kto inkryminowany film widział - zapytam o to, kto o nim choćby słyszał?
Pozdrawiam ze Wspanialewa Górnego
Dodaj komentarz