23.07.2024B Stany, Stany, gwiaździsty sztandar......
Szalom ludzie prawowierni, kozy, goje, gojki i ty, księże proboszczu - po raz drugi w tym irytującym dniu. Aj waj, w tematach amerykańskich wywija się tyle, że zmuszony jestem znów kilka słów na ten temat napisać i trzy szekle swego komentarza wtrącić. Z góry ostrzegam, że zmuszony takoż jestem do użycia słów nieparlamentarnych, bo kulturalnie trudno by mi było właściwie te wydarzenia skomentować - jeśli więc twój diabeł stróż już się cieszy na samą myśl o tym, że przeczytasz trochę brzydkich słów, a ty nie chcesz sprawiać mu radości, to skończ lekturę >>>tutaj<<<.
Szefową amerykańskiej Secret Service, towarzyszkę Kimberly Cheatle, wezwała przed swoje oblicze Komisja Nadzoru Izby Reprezentantów, aby raz na zawsze wyjaśnić kto dał dupy w czasie zamachu na byłego prezydenta Stanów coraz mniej Zjednoczonych i kandydata w zbliżających się wyborach, pana Donalda Trumpa. W moich oczach całkowicie zbędnie się trudzili, bo wina za dopuszczenie do próby morderstwa, tudzież za zabicie przez zamachowca pana Coreya Comperatore'a i poranienie dwóch innych uczestników wiecu, spoczywa właśnie na towarzyszce Kimberly Cheatle - i już tłumaczę dlaczego. Otóż to właśnie dyrektorka Secret Service odpowiada za przydzielenie panu Donaldowi Trumpowi słabo wyszkolonych agentów (poziom tegoż wyszkolenia widać było na filmikach z Butler, gdzie agenci ochrony nie potrafili właściwie zasłonić swego podopiecznego, agentka na odgłos strzałów spanikowała i skuliła się za swoimi kolegami i ochranianym, kolejna miała kurewskie kłopoty ze schowaniem broni do kabury), a do tego za odmowy prośbom sztabu wyborczego o zwiększenie liczby ochroniarzy kandydata na prezydenta. Towarzyszka Kimberly Cheatle dopuściła się poważnych zaniedbań swoich obowiązków - a wszystko to w imię politpoprawności i chęci wpierdolenia do służb większej liczby kobiet, których ma być koniecznie co najmniej 30%. Osobistycznie uważam, że kobiety mogą być świetnymi funkcjonariuszkami, tyle tylko, że nie do każdego typu roboty się nadają - bo, na ten przykład, agent ochrony osobistej powinien móc przewrócić swojego podopiecznego aby zepchnąć go z toru lotu pocisku. A chciałbym zobaczyć powiedzmy sześćdziesięciokilogramową kobietę, która stara się zbić z nóg ważącego dobrze ponad sto kilo i mierzącego 191 centymetrów wzrostu pana Donalda Trumpa - byłoby to niewątpliwie dość ciekawe i prawdopodobnie dość długo trwające widowisko. Osobisty ochroniarz powinien móc w przeciągu krótkiej chwili złożyć ochranianego jak scyzoryk i zasłonić go przed ewentualnymi kulami wystrzelonymi przez zamachowców. Dla towarzyszki Kimberly Cheatle zaspokojenie rządz feministek i różnych innych wyznawców źle pojętej równości jest ewidentnie ważniejsze niż jej obowiązki służbowe, niż zapewnienie bezpieczeństwa najważniejszych osób w Stanach coraz mniej Zjednoczonych.
Ale zostawmy już w spokoju towarzyszkę Kimberly Cheatle, życie ją ostatnio mocno jebie więc my już nie musimy - zerknijmy sobie teraz na niecodzienne wydarzenie. Wydarzenie, rzekłbym, epokowe, rzadsze od zaćmienia słońca: otóż Człowiek OTUA, pan Bolek (przepraszam: Lech) Wałęsa, który to "tymy rencami komunę obalył, i flaszkę z Jaruzelskym i Kyszczakiem", stwierdził, że popełnił błąd. Ja przyznaję, ja bym się prędzej własnej złej śmierci od zimnego żelaza z rąk małodobrego mistrza* spodziewał niż tego, że były kapuś, były elektryk i były prezydent Najjaśniejszej w jednym, a obecnie zadufany w sobie i znający się na wszystkim autorytet od wszystkiego, przyzna się publicznie do pomyłki. Dzień, kurwa, cudów nam nastał, niech grają aniołowie na trąbach a święty Franciszek Salezy, patron pisarzy, niech obłokami na niebie tę datę zanotuje - nieomylny i wszechwiedzący pan Bolek (przepraszam: Lech) Wałęsa się jednakowoż pierdolnął w swoich wyliczeniach, i otwarcie to całemu światu ogłosił. Na czymże ten błąd polegał? Otóż pan Bolek (przepraszam: Lech) Wałęsa stwierdził, że to on namówił pana Donalda Trumpa do pójścia w politykiery. Osobistycznie mam jednakowoż pewne wątpliwości, czy to aby na pewno za radą pana Bolka (przepraszam: Lecha) Wałęsy były, i prawdopodobnie przyszły, prezydent Stanów coraz mniej Zjednoczonych zajął się polityką - mam dziwne wrażenie, że panu Bolkowi (przepraszam: Lechowi) Wałęsie pewne rzeczy zaczynają się już z lekka między uszami pierdolić, iście jak króliki na wiosnę. Może to już jest kwestia wieku, w końcu pan Bolek (przepraszam: Lech) Wałęsa jest tylko o rok młodszy od obecnego niestety prezydenta Stanów coraz mniej Zjednoczonych, pana Joe Bidena - a wszyscy wiemy, że tamtemu już się pod czaszką pojebało do tego stopnia, że nie wie kim jest, nie wie jakiej jest płci, nie wie jakiej jest rasy, nie wie kto jest akuratnie amerykańskim prezydentem, a do tego zdarza mu się nie zdążyć na czas do wygódki.
Moje wiewióry donoszą, że obecna kandydatka Demokratów na prezydenta, towarzyszka Kamala Harris, dorobiła się w niektórych kręgach ksywy "B-2". Moje wiewióry, zdziwione dość nietypowym przezwiskiem, zaczęły drążyć temat i dowiedziały się, że pochodzi ono od amerykańskiego bombowca B-2 Spirit, którego cechą jest niewidzialność dla radarów - tak samo jak cechą towarzyszki Kamali Harris za czasów jej wiceprezydentury jest niewidzialność dla mediów i obywateli. I faktycznie, towarzyszka wiceprezydentka Kamala Harris nie rzuca się w oczy, nie podejmuje żadnych decyzji, nawet jak niestety prezydent Joe Biden wybywa gdzieś na badania czy urlopy, to ona się nie wychyla i siedzi jak mysz pod miotłą. Być może dlatego, że nic mądrego do powiedzenia nie ma - chociaż innych lewomyślnych akurat okoliczność "niemania" niczego wartościowego do zakomunikowania nie powstrzymuje od otwierania ust i zabierania głosu. Media nie mają łatwo z niestety prezydentem Stanów coraz mniej Zjednoczonych, panem Joe Bidenem, bo nie zwołuje on konferencji prasowych i rzadko kiedy dziennikarze, czy też osoby za dziennikarzy się podające, mają okazję zadać mu jakieś pytania - ale jeśli prezydentką zostanie towarzyszka Kamala "B-2" Harris to gryzipiórki będą mieli całkiem przejebane. No, ale to jakby ich problem - ja swoje będę wiedział dzięki swoim wiewiórom, a jak dziennikarze będą się chcieli czegoś dowiedzieć to od czasu do czasu mogę im jakiegoś niusa opchnąć. Tyle tylko, że to nie są tanie rzeczy, nie każdą redakcję będzie stać - a i ja z niektórymi nie będę chciał interesów robić, bo jestem Naczelnym Rabinem Światowego Spisku Żydów a nie w mózg pierdolnietym sprzątaczem, żeby ze szmatami gadać.
A na koniec tej ciut przydługiej notki będzie, tak dla odmiany, dobra wiadomość. Otóż amerykański producent sprzętu rolniczego, firma Deere & Company, będąca właścicielem marki John Deere, ogłosiła, że wycofuje się ze wspierania rozmaitych lewomyślnych inicjatyw różnorodnościowych. Nie będą już wyznawcy multikulti dostawać kasy na swoje rasistowskie i dyskryminujące białych projekty, wyschnie źródełko gotówki dla Ludu Alfabetu i jego aspołecznych pomysłów. Gratulacje dla prezesa spółki, pana Sama Allena, za podjęcie tej odważnej w dzisiejszych czasach decyzji. Osoby lewomyślne już płaczą po rezygnacji niestety prezydenta Stanów coraz mniej Zjednoczonych, pana Joe Bidena, z walki o reelekcję - a teraz dostały kolejny powód do płaczu i oskarżeń o rasizm, faszyzm, biały supremacjonizm, homofobię i transfobię. Osobistycznie jestem kurewsko ciekawy: kiedy w końcu im się to pierdolenie znudzi, bo ja to już dostaję mdłości od ciągłego powtarzania tego samego. Z tymi lewomyślnymi oskarżeniami jest jak z jazdą na karuzeli: przez jakiś czas jest zabawnie, potem zaczyna być nudno, aż wreszcie masz ochotę naprawdę solidnie rzygnąć.
Pozdrawiam ze Wspanialewa Górnego
* dla tych mniej oblatanych ze śreniowiecznymi terminami: ścięcia przez kata
Dodaj komentarz