23.10.2025 kłamstwo ma krótkie nogi...
Szalom ludzie prawowierni, kozy, goje, gojki i ty, księże proboszczu. O Karwia, Łeba i Białogóra, ależ się odjaniepawliło na tej naszej scenie politykierskiej. Aż normalnie mam ochotę sobie grubszych słów w tej krótkiej notce użyć, co zapewne zrobię więc jeśli twój anioł stróż dostaje od nich wzdęć to albo kup mu Espumisan, albo przerwij lekturę >>>tutaj<<<.
Zajmujący stanowisko premiera Najjaśniejszej pan Donald Tusk wykrył i nagłośnił nową aferę: otóż według jego słów szefostwo partii Populizm i Socjalizm podsłuchiwało za pomocą systemu Pegasus żonę i córkę ówczesnego samozwańczego szefa opozycji, pana Donalda Tuska właśnie. Gdy mi o tej sprawie doniosły moje wiewióry to w pierwszym odruchu stwierdziłem, że banda pana Jarosława Kaczyńskiego zachowała się bardzo nieładnie, niemal jak ostatnie chuje - ale zaraz pomyślałem, że przecież ta wiadomość wyszła od pana Donalda Tuska, który z różnych rzeczy słynie, ale akurat nie z prawdomówności, i zanim nazwę kogoś chujem to wypadałoby potwierdzić, czy aby w tym konkretnym przypadku zasłużenie. Posłałem więc swoje wiewióry aby się detalicznie i w szczegółach wywiedziały, jak to z tym podsłuchiwaniem pani Katarzyny Tusk-Cudnej było. I się pokazało, że tak naprawdę to było jak w tym kawale o Radiu Erewań i rozdawaniu samochodów*. Otóż pokazało się, że pani Katarzyna Tusk-Cudna faktycznie figuruje jako podsłuchana przez system Pegasus - a to z tego powodu, że kontaktowała się telefonicznie z podsłuchiwanym w sprawie wyłudzenia grubych pieniędzy z firmy Polnord panem Romanem Giertychem. Znaczy się pan Donald Tusk po raz kolejny skłamał licząc na to, że postawienie się w roli ofiary wrednych kaczystów przywróci mu nieco poparcia społecznego i popularności, które ostatnimi czasy lecą na łeb, na szyję i jeszcze chwila, a sobie głupi ryj rozwalą. Sprawa się jednakowoż rypła, bo pan Donald Tusk zapomniał powiedzieć swoim przydupasom i totumfackim, co mają mówić - i najpierw pan Tomasz Siemoniak, były minister spraw wewnętrznych i administracji, rozpruł się przed mediami jak stare prześcieradło i swojego szefa podpierdolił, a potem w jego ślady poszedł pan Przemysław Nowak, rzecznik prokuratury, który również powiedział jak to było naprawdę, a nie w pana Donalda Tuska wyobraźni. Osobistycznie mam wrażenie, że ciężkie przyjdą termina zarówno na pana Tomasza Siemoniaka, jak i na pana Przemysława Nowaka, bo pan Donald Tusk mściwy jest i złośliwy, a za zruinowanie swojego genialnego planu** to on obu pomienionych panów nie pokocha. A finał tej opowiastki można podsumować starym kawałem o studentach i kole zapasowym***: jak już kłamiecie wspólnie to zawsze uzgadniajcie wersje.
Pozdrawiam ze Wspanialewa Górnego
* dla moich młodszych czytelników, którzy kawałów o Radiu Erewań mogą nie znać, krótkie wyjaśnienie:
Telefon do Radia Erewań:
-Czy to prawda, że w Moskwie na placu Czerwonym rozdają samochody?
-Tak, to prawda, tylko że nie w Moskwie, lecz w Leningradzie, i nie na placu Czerwonym, a na placu Rewolucji, i nie samochody, a rowery, i nie rozdają, a kradną
** a przynajmniej w jego własnej, chorej wyobraźni za genialny uchodzącego
*** jakby ktoś nie znał:
Na Uniwersytecie Jagiellońskim było czterech bardzo dobrych studentów, radzili sobie świetnie na wszystkich egzaminach i testach. Zbliżał się egzamin z chemii, miał być w poniedziałek o 8.00, wszystkim z ocen wychodziła 5. Byli tak pewni siebie przed egzaminem zdecydowali poimprezować u kolegów z uniwersytetu w Poznaniu. Było super, ale zbytnio zaimprezowali w weekend i jak zasnęli w niedziele po południu, obudzili się w poniedziałek koło 12.00. Na egzamin oczywiście nie zdążyli postanowili zabajerować profesora. Tłumaczyli się, że w weekend pojechali do kolegów na uniwersytet do Poznania, aby pogłębić wiedzę i wymienić doświadczenia. Niestety w drodze powrotnej gdzieś w lasach złapali gumę, nie mieli koła zapasowego i długo nie mogli znaleźć nikogo do pomocy. Dlatego niestety przyjechali dopiero koło południa.
Profesor przemyślał to i mówi:
-OK możecie przystąpić do egzaminu jutro rano.
Studenci zadowoleni, że się udało go zbajerować, pouczyli się jeszcze trochę w nocy i na drugi dzień przyszli jak zwykle pewni siebie.
Nazajutrz profesor posadził ich w czterech osobnych pokojach, zamknął drzwi, a asystenci rozdali pytania. Cały test był za 100 punktów. Na pierwszej stronie było zadanie za 5 punktów, które wszyscy rozwiązali bez wysiłku. Na drugiej stronie było tylko jedno pytanie za 95 punktów:
-Które koło?
Dodaj komentarz