24.02.2024 to już dwa lata...
Szalom ludzie prawowierni, kozy, goje, gojki i ty, księże proboszczu. Aj waj, dzieje się na tym świecie a dzieje - i przestać jakoś nie chce. Dzisiaj, z racji rocznicy, będzie troszeczkę wspominkowo i całkiem niecenzuralnie - jeśli więc twe serduszko cierpi od czytania wulgaryzmów to skończ lekturę >>>tutaj<<<.
Trzy, góra cztery, dni - tyle, według założeń kacapskich sztabowców, miała trwać "specjalna operacja wojskowa" prowadząca do denazyfikacji Ukrainy. Dziś zaczął się właśnie trzeci rok jej trwania. Moskwicińscy oficerowie liczyli na szybki przemarsz i zajęcie Kijowa z zaskoczenia i w zasadzie bez poważniejszych strat własnych. Praktyka pokazała, że ukraińskiej stolicy kacapska soldateska nie dała rady wziąć, straty w ludziach idą w setki tysięcy a samych pojazdów pancernych Rosjanie utracili ponad 9 tysięcy sztuk, nie mówiąc już o artylerii, samolotach, helikopterach, okrętach i całej reszcie wojskowego szpeju. Rosyjscy planiści twierdzili, że Ukraińcy nie będą stawiać oporu, albo nawet będą witać wkraczających żołnierzy jak wyzwolicieli, chlebem i solą. Pokazało się jednak, że Ukraińcy te moskwicińskie brednie pierdolą - i stanęli do walki, zarówno jawnej i zbrojnej, jak i skrytej. W walce jawnej ukraiński żołnierz dawał dowody męstwa, straceńczej nieraz odwagi i wielkiego poświęcenia - za przykład może tu stanąć błogosławionej pamięci Witalij Wołodymyrowycz Skakun, saper z 35. Brygady Piechoty Morskiej, który nie zdążył wycofać się z minowanego mostu na Mierzei Arbackiej i stojąc na przeprawie wysadził ładunki aby zatrzymać wjeżdżające na most ruskie czołgi. W walce mniej jawnej Ukraińcy dali dowody przemyślności i hartu ducha - już to trując najeźdźców odpowiednio spreparowaną gorzałką lub ciastem, już to kradnąc im sprzęt wojenny, a nawet, jak pewna ukraińska babuszka, strącając drona słoikiem kiszonych pomidorów. Jeśli o harcie ducha mowa to mój szczery szacunek wzbudził pan prezydent Wołodymyr Zełeński, który na wystosowaną przez Amerykanów propozycję ewakuacji odpowiedział "Potrzebuję amunicji, a nie podwózki".
Wojna, a "specjalna operacja wojskowa" wojną niewątpliwie jest, ma to do siebie, że konieczny jest w niej przeciwnik. Przeciwnikiem Ukrainy jest Rosja, której armia, przed tą awanturą dość zgodnie uznawana za drugą najpotężniejszą armię świata, finalnie pokazała się drugą pod względem siły armią na Ukrainie. Rosyjskie dowództwo zasłynęło z totalnego nieogarnięcia prawideł i realiów wojny, fatalnej logistyki, tudzież absolutnego braku dbałości o swoich podkomendnych. Rosyjski żołnierz, fatalnie przygotowany, źle wyposażony, tragicznie dowodzony, słabo zmotywowany, nie potrafił przełamać ukraińskiego oporu, mimo zdarzających się lokalnych zwycięstw nie umiał przekuć ich w strategiczny sukces. Nie mogąc zwyciężyć w walce, brał rewanż na ludności cywilnej i jeńcach, niejednokrotnie popełniając zbrodnie wojenne, w tym kurewsko makabryczne, jak gwałty na dzieciach czy wykastrowanie związanego ukraińskiego jeńca nożem do tapet. Przyznaję, że na początku stosowane przez Ukraińców metody trucia moskwicinów budziły moje obiekcje - ale po Irpieniu i Buczy mi przeszło. Współczesna wojna w wydaniu wschodnim mało ma wspólnego z jakimikolwiek zasadami prowadzenia konfliktów zbrojnych przez kraje cywilizowane, spisanymi w rozmaitych konwencjach. Rosjanie te konwencje centralnie pierdolą - i ciężko się dziwić Ukraińcom, że momentami też mają problemy z ich przestrzeganiem. Po prostu nie da się brać udziału w tak brudnej wojnie i nie upierdolić sobie przy tym rąk.
Ukraińcy walczą dzielnie, momentami wręcz jak szaleńcy - nie byłoby to jednak możliwe bez wsparcia udzielanego przez nieomal cały cywilizowany świat. Wsparcia zarówno militarnego, w tym wywiadowczego, jak i cywilnego. Ukraiński żołnierz może walczyć bo wspierają go sojusznicy, a on sam nie musi się przejmować losem swej żony czy dzieci, które znalazły schronienie za granicami ogarniętej wojną Ukrainy, między innymi w Polsce. Ale te Ukrainki, które tutaj przybyły, nie chciały po prostu być uchodźcami, nie chciały tylko wyciągać rąk po pomoc - one zaczęły tu pracować, zaczęły płacić podatki. W większych miastach często w sklepach pracują sprzedawczynie mówiące ze śpiewnym, kresowym akcentem, tak samo w usługach. Moje wiewióry twierdzą, że w samej Warszawie 3% kierowców Warszawskiego Transportu Publicznego to uchodźcy z Ukrainy. Takich ludzi Najjaśniejsza potrzebuje - ludzi, którzy chcą pracować, a nie czekać, aż kraj w którym chwilowo mieszkają da im zapomogi socjalne. I dlatego cieszę się w duchu za każdym razem, gdy u ekspedientki w sklepie usłyszę wschodnią wymowę. Ja wiem, że stosunki między naszymi państwami nie zawsze były wzorowe. Ba, momentami były wręcz kurewsko trudne, i zapomnieć o tym nie można. Ale osobistycznie uważam, że czas na roztrząsanie różnic i wspólnej, niełatwej historii, przyjdzie po zakończeniu wojny. Teraz istotniejszą sprawą od wzajemnych animozji i resentymentów powinna być dla Polaków, w tym dla polskich polityków, kwestia pomocy Ukraińcom w utrzymaniu niepodległości ich państwa - i to w taki sposób, żeby nie rozpierdolić gospodarki Najjaśniejszej, a zwłaszcza rolnictwa. A tutaj trzeba cholernie uważać, bo jest to jeden z punktów zapalnych, które mogą wykorzystać kacapy do wbicia klina między Polskę a Ukrainę - a pogorszenie stosunków Warszawy i Kijowa byłoby spełnieniem mokrych snów Moskwy. I dlatego dobrze byłoby się dogadać - nie dlatego, żeby osiągnąć nie wiadomo jakie zyski czy przywileje; dlatego, żeby zrobić na złość Ruskim.
Pozdrawiam ze Wspanialewa Górnego
Dodaj komentarz