24.09.2025 ONZ...
Szalom ludzie prawowierni, kozy, goje, gojki i ty, księże proboszczu. Aj waj, zadziało się znów na świecie, a konkretnie w ONZecie. Ta krótka notka będzie polityczna więc nikogo nie powinny dziwić słowa niepolityczne, które w niej się znajdują - jeśli jednak boli cię od nich serce (albo co innego) to skończ lekturę >>>tutaj<<<.
W amerykańskim Nowym Jorku odbywa się właśnie osiemdziesiąta sesja Zgromadzenia Ogólnego Organizacji Narodów Zagubionych (przepraszam: Zjednoczonych). Moje rezydujące w okolicach siedziby tejże organizacji wiewióry donoszą, że tym razem wypowiedzi niektórych polityków bywają ciekawe i zupełnie różne od zwykłego pierdolenia, do którego już przywykły. Taki, na ten przykład, prezydent Stanów coraz mniej Zjednoczonych, pan Donald Trump, zaczął od jebania Organizacji Narodów Zagubionych (przepraszam: Zjednoczonych) za nieskuteczność, a potem przeleciał się ostro po Arbuzach* i wszelakich innych zwolennikach chronienia planety kosztem przemysłu. O ile zdanie pana Donalda Trumpa w sprawie Organizacji Narodów Zagubionych (przepraszam: Zjednoczonych) całkowicie podzielam, o tyle nie do końca mogę się zgodzić z jego opinią na tematy ochrony klimatu. Osobistycznie uważam, że uprawiane przez amerykańskiego prezydenta radosne bagatelizowanie problemów ekologicznych jest błędem, bo przyrodę i klimat trzeba chronić. Tyle tylko, że trzeba to robić z głową, a nie na przypała - co wyraźnie i wielokrotnie podkreślałem w swoich notkach. Klimat ciężko jest rozpierdolić (ale ludzkość się stara), gospodarkę zdecydowanie łatwiej. Poza tym klimat zmienia się stale, i nie sama zmiana klimatu jest zła, tylko niepokojący jest krótki czas, w którym ona zachodzi.
Zostawmy jednak kwestie klimatyczne i wróćmy do siedziby Organizacji Narodów Zagubionych (przepraszam: Zjednoczonych). Otóż pokazało się, ku kurewskiemu zdziwieniu niektórych, że z łaski Prezesa i woli ludu prezydent Najjaśniejszej, pan Karol Nawrocki, może sobie siedzieć obok ministra spraw zagranicznych, pana Radosława Sikorskiego, i może z nim normalnie gadać i nawet żartować - nie dostając przy tym uczulenia, sraczki, ani nie padając trafiony gromem z jasnego nieba. Takoż samo u chobielińskiego władyki ani symptomów alergicznych, ani innych niepokojących objawów, nie stwierdzono. Osobistycznie uważam, że ci dwaj panowie wreszcie zachowują się tak, jak powinni zachowywać się politycy - u siebie mogą żreć się jak wściekłe psy, ale dla obcych stanowią zgodny monolit i stają ramię w ramię. Pytanie tylko: na ile tej zgody starczy? Bo podzielona Polska to Polska słaba, a ja chciałbym zobaczyć ją zjednoczoną i silną - mam jednakowoż takie smutne wrażenie, że dopóki Polakom nie zagrozi zewnętrzny wróg i strach przed śmiercią nie zajrzy do dupy, to się Polacy nie zjednoczą. A kolosalną rolę w tym niezjednoczeniu grają, niestety, rozmaici politycy.
Pozdrawiam ze Wspanialewa Górnego
* dla przypomnienia: Arbuzami nazywam wszelakich "zielonych" polityków, albowiem jako żywo przypominają mi ten owoc: z zewnątrz są zieloni jak dojrzała trawka, a w środku czerwoni jak robotniczy sztandar.
Dodaj komentarz