Szalom ludzie prawowierni, kozy, goje, gojki i ty, księże proboszczu. Aj waj, znowuż się dzieje w Najjaśniejszej. Dziś będzie krótko, bez patologii i bez brzydkich słów - jeśli jest to dla ciebie problem to zrezygnuj z dalszego czytania >>>tutaj<<<. Aha, i będzie raczej smutno - żeby nie było, że nie ostrzegałem.
No dobra, z tym brakiem patologii to skłamałem, dzisiejsza notka będzie właśnie o patologii. A konkretnie: o patologii na rynku mieszkaniowym. Polskie prawo wyraźnie stwierdza, że lokal mieszkalny musi mieć powierzchnię co najmniej 25 metrów kwadratowych. Nie precyzuje jednakowoż powierzchni lokalu użytkowego, więc rozmaici deweloperzy, tudzież sprytni właściciele mieszkań, tworzą maleńkie klitki, które są klientom sprzedawane lub wynajmowane właśnie pod taką nazwą. We Wrocławiu można sobie zamieszkać w mikrokawalerce o powierzchni 13 m², w centrum Łodzi można sobie egzystować na 11 m², ale rekord obecnie istniejących lokali właśnie pobił Gdańsk, w którym do wynajęcia jest "kawalerka typu studio" o powierzchni 10 m². Drobną niedogodnością tegoż lokalu jest konieczność wspięcia się po schodkach na blat kuchenny żeby dostać się do znajdującego się na antresoli nad drzwiami łóżka. Zadziwiające jest, że popyt na tego typu "mieszkania" jest spory, zainteresowani nimi są głównie studenci, tudzież inne osoby niezasobne, których nie stać na większy metraż.
Czy w związku z zapotrzebowaniem na tego typu lokale na rynku pojawi się ich więcej? Na pewno. W takim, na ten przykład, Koszalinie powstał projekt całego budynku z klitkami, które mają być wynajmowane chętnym (pisałem o sprawie w notce z 30 listopada 2021). Przy czym koszaliński "klitkowiec" ma powierzchniowo przebić absolutnie wszystko - najmniejsze lokale będą bowiem miały powierzchnię 2,5 m². Z czystej ciekawości zmierzyłem sobie powierzchnię mojego łóżka - wyszło 2,79 m². Czyli osoba, która zdecyduje się wprowadzić do "lokalu użytkowego" oferowanego przez koszalińskiego dewelopera, będzie musiała egzystować (bo ciężko to nazwać życiem) na powierzchni mniejszej niż zajmuje moje kojo, które nie jest jakoś przesadnie wielkie.
Rozumiem, że sytuacja na rynku mieszkaniowym jest taka, jaka jest. Mieszkania są bardzo drogie w stosunku do zarobków, w zasadzie są towarem luksusowym, na który mało kogo stać bez wzięcia wieloletniego kredytu. Nie jestem jednak ze szczętem przekonany, czy taki klatkowy chów Polaków jest dobrym rozwiązaniem, czy w przyszłości nie stworzy grupy osób samotnych, z możliwymi kompleksami lub problemami psychicznymi. Do mieszkania o powierzchni kilku metrów kwadratowych ciężko będzie skrzyknąć znajomych na imprezę czy zaprosić partnera; trudno będzie ułożyć sobie życie w lokalu wielkości łóżka, nie wspominając już nawet o założeniu rodziny. Osoby zamieszkujące takie miejsca mogą być więc w pewnym sensie wykluczone społecznie. Są, rzecz jasna, tacy, którym samotność nie przeszkadza - ale ciężko liczyć na to, że wyłącznie takie osoby kupią takie klitki.
Problem polega na tym, że nie ma jednoznacznie dobrego rozwiązania kwestii mieszkaniowej w Najjaśniejszej. Rządowy program budowy tanich mieszkań, rządowe dopłaty do kupna własnego lokum, ulgi podatkowe - wszystkie te rozwiązania, podobnie jak każde inne, mają swoje złe strony. Zdecydowanie najlepiej by było, gdyby Polacy zaczęli zarabiać na tyle dobrze, że zakup własnych czterech kątów przestał być dla większości dużym problemem.
Pozdrawiam ze Wspanialewa Górnego
Dodaj komentarz