Szalom ludzie prawowierni, kozy, goje, gojki i ty, księże proboszczu. Aj waj, nawywijało się znowu w Europie. Tę notkę zaczniemy kulturalnie, skończymy mniej - i sporo słów niecenzuralnych padnie więc jeśli ci to przeszkadza to skończ lekturę >>>tutaj<<<. Aha, i długo będzie - ostrzegam, żeby nie było niespodziewajki.
W 1888 roku pan Vincent van Gogh namalował obraz
"Brzoskwinie w kwiatach". Malunek ten można sobie obejrzeć w Skarlałej (dawniej Wielkiej) Brytanii, w londyńskiej Courtauld Gallery. Nie podejmuję się oceny wartości artystycznej tego dzieła gdyż jest to osobistyczna sprawa każdego odbiorcy - jednemu może się podobać, innemu niekoniecznie. Dwójce młodych pseudoekologów, panu Louisowi McKechnie i pani Emily Brocklebank, obraz ten spodobał się tak bardzo, że w proteście przeciwko niszczeniu środowiska naturalnego postanowili się do jego ramy przykleić. Jak to niby ma pomóc ratować Ziemię to ja naprawdę nie wiem - ale logika działań lewomyślnych zawsze była dla mnie zagadką i, pomimo wielokrotnie podejmowanych prób, nie dałem rady jej zrozumieć. A swoją drogą to zastanawia mnie ta skłonność pseudoekologów do unieruchamiania się, zakrawająca wręcz momentami o jakiś fetysz - może jest to jakaś podświadoma skłonność do zachowań masochistycznych? Może, idąc tą drogą, korzystniejsze dla środowiska byłoby nakręcenie filmów z rodzaju posuwisto-ślizganych i przeznaczenie zysków ze sprzedaży na jakąś proekologiczną fundację? Mogę, całkowicie bezpłatnie, doradzić kilka tytułów: "Sklejone suki", "Przykleił mi się do dupy", "W lateksie i kleju", "Niewolnicy Super Glue".
Zostawmy już Skarlałą (dawniej Wielką) Brytanię i zerknijmy sobie na Białoruś, a konkretnie to do miejscowości Mikuliszki. Leży ona nad rzeką Mereczanką i jest znana z tego, że 8 stycznia 1944 roku oddziały Armii Krajowej* spuściły tam lekki wpierdziel karnej ekspedycji niemiecko-litewskiej. Nie obyło się, rzecz jasna, bez strat więc po poległych partyzantach pozostały tam mogiły - a ponieważ działania wojenne w okolicy trwały jeszcze jakiś czas to poległych, a więc także grobów, przybyło. Finalnie powstał tam mały cmentarzyk zabitych partyzantów. Niestety, mogiły poległych chłopaków z Armii Krajowej zostały rozjechane buldożerami. Osobistycznie uważam, że jest to skandal i że rząd Najjaśniejszej powinien zdecydowanie zaprotestować - a najlepiej wysłać do samodzierżcy Białorusi, pana Alaksandra Łukaszenki, seryjnego samobójcę, żeby mu samobójstwo w jakiś spektakularny sposób popełnił.
Ale zostawmy już zagranicę i zerknijmy sobie, co też się w Polsce nawywijało. W tej notce ograniczę się do dawnej stolicy Najjaśniejszej, Krakowa, bo moje tamtejsze wiewióry zasypały mnie imponującą liczbą donosów, z których kilka opiszę.
W Krakowie jest sobie osiedle Azory, należące do Dzielnicy IV Prądnik Biały. Na tymże osiedlu, przy ulicy Józefa Chełmońskiego 41, mieści się kościół Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Marii Panny. Obok tegoż kościoła znajduje się, rzecz jasna, plebania. I z tejże plebanii o 1:30 wyszły sobie trzy panie w towarzystwie dwóch panów. Całe towarzystwo wydawało się dość mocno rozbawione i niekoniecznie trzeźwe - dokładnie w takim stanie, w jakim znajdują się imprezowicze po domówce wychodząc na mały afterek. Moje wiewióry twierdzą, że panowie towarzyszący damom to ubrani po cywilnemu księża tamtejszej parafii, w tym ksiądz wikariusz. Najwidoczniej lokalni duszpasterze pod nieobecność proboszcza, który chwilowo wyjechał z Polski, postanowili nieco urozmaicić sobie dość monotonny żywot kapłański. Stare polskie przysłowie mówi, że "gdy kota nie ma, myszy harcują".
Okolice kościoła już odwiedziliśmy, zerkniemy sobie teraz w okolice świątyni handlu - a umożliwi to nam przyjęta jakiś czas temu uchwała krajobrazowa, która nakazała usunięcie z przestrzeni publicznej większości reklam. Otóż na ulicy Pawiej, naprzeciwko Galerii Krakowskiej, stał sobie jebit wielki billboard, zasłaniający przed wzrokiem ciekawskich niewielki kawałek terenu. Na tymże skrawku lokalni miłośnicy spożywania procentów urządzili sobie imprezownię, gdzie nie niepokojeni przez policję i straż miejską mogli się w spokoju delektować ulubionymi napojami oraz przekimać po hulance. Miejscówka była całkiem nieźle wyposażona, znajdowały się tam krzesła, łóżka, stół oraz daszek na wypadek pogorszenia pogody. Wywiezienie tegoż dobytku wymagało zaangażowania silnej ekipy Miejskiego Przedsiębiorstwa Oczyszczania oraz sporego dostawczaka i odbyło się pod nadzorem czujnych oczu miejskich strażników. Osobistycznie sądzę, że lokatorom tegoż miejsca należałoby przyznać jakąś nagrodę w dziedzinie ekonomii za wykombinowanie sposobu zamieszkania w centrum Krakowa właściwie za darmo.
W czerwcu młodzi fani deskorolek, hulajnóg i rolek z krakowskich Pychowic ucieszyli się z powodu otworzenia tamże skateparku, gdzie mogli spokojnie uprawiać ulubione przez siebie dyscypliny sportowe. Cała inwestycja kosztowała niecałe pół miliona złotych i była finansowana w ramach Budżetu Obywatelskiego. Radość młodzieży była jednakowoż krótka, gdyż Rada Dzielnicy Dębniki, na terenie której leżą Pychowice, została zalana skargami okolicznych mieszkańców na hałas dobiegający ze skateparku - i zdecydowała się go zamknąć. I tak inwestycja za niecałe 500 tysięcy stoi nieczynna a dzieciaki, zamiast wyjść na pole** i pouprawiać nieco sportu, siedzą przed konsolami, tudzież komputerami, i ślepią w monitory.
Osobistycznie sądzę, że może nie tyle sam hałas lokatorom przeszkadzał, co barwny sposób wyrażania się użytkowników ramp, barierek i half-pipe'ów. Niedaleko mojego miejsca zamieszkania też jest podobny przybytek i co tamtędy przechodzę to mi uszy więdną - chociaż, jak doskonale wiecie, nie jestem z gatunku tych, co przy byle "kurwie" czerwienieją jak polny maczek. Momentami odnoszę nawet wrażenie, że jeżdżąca tam młodzież potrafi się porozumiewać wyłącznie przy pomocy bluzgów, anglicyzmów i terminologii fachowej - ostatnio usłyszałem, jak jeden deskorolkowicz krzyknął do drugiego "chuju, lukaj, nakurwiam bekflipa"***. A najbardziej zdziwiła mnie wyrażona przez jakiegoś oczytanego nastolatka głosem pełnym podziwu pochwała wyczynów kolejnego "chuja", który najwidoczniej zaprezentował jakiś wyjątkowo skomplikowany trik, a która brzmiała mniej więcej tak: "o skurwysyn pierdolony, w ryj jebany sodomita". Jeśli więc krakowscy skejci wyrażają się w podobny sposób co ci z mojej okolicy to może nie należy się dziwić mieszkańcom, że niekoniecznie chcą tego słuchać i o zamknięcie skateparku zawnioskowali?
Pozdrawiam ze Wspanialewa Górnego
* dla ciekawych: 3 Wileńska Brygada Armii Krajowej pod dowództwem pana kapitana Gracjana Fróga ps. „Szczerbiec” oraz 6 Brygada Partyzancka Armii Krajowej pod dowództwem pana porucznika Adama Boryczki ps. "Tońko"
** w większości Najjaśniejszej dzieci wychodzą "na dwór", w okolicach Krakowa "na pole"
*** co, o ile dobrze zrozumiałem, oznaczało "kolego, zobacz, wykonam podczas jazdy na deskorolce salto do tyłu"
Dodaj komentarz