30.01.2023 coś z ZSRE, coś ze ScmZ...
Szalom ludzie prawowierni, kozy, goje, gojki i ty, księże proboszczu. Aj waj, no nie chce przestać się dziać na tym świecie. Uprzedzam, że znów polecą słowa niecenzuralne więc jeśli nie chcesz skalać swej nieśmiertelnej duszy to skończ lekturę >>>tutaj<<<.
Dawno nie sobaczyłem na rządzącą w Najjaśniejszej partię Podatki i Socjalizm (przepraszam: Prawo i Sprawiedliwość) więc czas nadrobić zaległości. Pokazało się bowiem, że premier, pan Vateusz (przepraszam: Mateusz) Morawiecki et consortes, planuje wprowadzić nowy podatek dla wszystkich przedsiębiorców działających na rynku farmaceutycznym. A nie, przepraszam, zełgałem jak pies - nie podatek, tylko roczną opłatę. Ni chuja co prawda nie wiem, czym taka roczna opłata ma się różnić od podatku - ale najwidoczniej czymś, poza rzecz jasna nazwą, różnić się powinna. A jak będzie ta, hłe hłe, opłata wyglądać? Otóż każdy przedsiębiorca będzie co rok płacił ustaloną kwotę, plus niektórzy jeszcze dwie setne procenta od kwoty zeszłorocznego przychodu. Na moje oko wygląda to tak: producent wyprodukuje i sprzeda hurtowni lekarstwo więc zapłaci od niego podatek; hurtownia sprzeda to samo lekarstwo aptece i też zapłaci tenże sam podatek od tego samego lekarstwa, apteka sprzeda to samo lekarstwo klientowi - i też zapłaci tenże sam podatek od tego samego lekarstwa. Aj waj, przepraszam - rzecz jasna, że nie podatek, tylko opłatę. Opłatę niczym się od podatku obrotowego nie różniącą - poza, oczywiście, nazwą. Wszystkie podmioty obracające materiałami farmaceutycznymi będą musiały, rzecz jasna, uwzględnić zwiększone obciążenie finansowe w cenach sprzedawanych produktów - więc najprawdopodobniej przynajmniej niektóre lekarstwa zdrożeją, przy czym dobra wiadomość jest taka, że najpewniej nieznacznie. W praktyce więc znów po kieszeni, a tym samym po dupie, dostaną konsumenci.
Zajmiemy się teraz projektem innej partii - a mianowicie zmianami, które do Kodeksu Pracy chce wprowadzić Lewizna (przepraszam: Lewica) Razem. Otóż w trosce o lud pracujący miast i wsi lewomyślni chcą skrócić tydzień pracy do czterech dni, a liczbę przepracowanych tygodniowo godzin z 40 zmniejszyć do 35 - bez zmian w wynagrodzeniu, rzecz jasna. Z punktu widzenia socjalisty ma to sens - bo pracownik dostanie taką samą wypłatę przy mniejszym wkładzie swojej pracy. Ale czy ma to sens z punktu widzenia zatrudniającego tegoż pracownika przedsiębiorcy? No ni chuja, bo będzie musiał zatrudnić, choćby na część etatu, kolejną osobę - i zapłacić jej pensję, tudzież odprowadzić za nią podatki oraz składki do Zakładu Utylizacji Szmalu. Czyli właścicielowi firmy zwiększą się koszty przy zachowaniu dokładnie tych samych efektów pracy - a to będzie skutkowało albo podniesieniem cen w celu utrzymania poziomu rentowności przedsiębiorstwa, albo bankructwem. Lewomyślni zdają się nie rozumieć jednej prostej rzeczy: w realnym świecie pieniądz nie bierze się z niczego, jest efektem wykonanej pracy.
Ale zostawmy już w spokoju Najjaśniejszą, zerknijmy sobie do Holandii, gdzie ekoterroryści z bandy Extinction Rebellion zablokowali autostradę. Policja zadziałała nad podziw sprawnie i przemieściła kilkudziesięciu protestujących z drogi, siedmioro z nich prościutko do aresztu. A co zrobiła z zatrzymanymi prokuratura, kiedy już tych siedem łamiących prawo osób było zamkniętych w policyjnych celach i miało postawione rozmaite zarzuty? Zwolniła ich w pizdu, zabraniając jedynie dalszego protestowania. Osobistycznie uważam, że to się kupy nie dzierży: policja pracowicie wyłapuje ludzi łamiących prawo, zamyka ich na dołku, wypełnia papiery, traci mnóstwo czasu i energii funkcjonariuszy - a prokurator ich tak po prostu wypuszcza. Gdzie tu sens, gdzie logika? Kwestią otwartą pozostaje to, czy wypuszczeni na wolność pseudoekolodzy zastosują się do zakazu demonstrowania - osobistycznie przypuszczam, że wątpię.
Ale zostawmy już ekoterrorystów, Holandię i cały Związek Socjalistycznych Republik Europejskich - wybierzemy się teraz za ocean, do Stanów coraz mniej Zjednoczonych, bo moje wiewióry donoszą, że tam się znowu odpierdalają takie hopki-fikołki, że proszę siadać i popcorn brać. Pierwszym z nich jest uzupełnienie zarzutów przeciw pięciu czarnoskórym policjantom, którzy w Memphis zakatowali również melatoninowo wzbogaconego pana Tyre'a Nicholsa (pisałem o sprawie 28 stycznia). To, że cała piątka została dyscyplinarnie wyjebana z policji rozumiem i popieram. To, że cała piątka ma zarzuty zabójstwa drugiego stopnia też rozumiem i też popieram. Nie bardzo za to rozumiem, czemu cała piątka ma też zarzuty popełnienia zabójstwa drugiego stopnia z powodów rasistowskich - skoro zarówno sprawcy, jak i ofiara, byli czarnoskórzy to o jakim rasizmie tu może być mowa? Chyba tylko o tym, który cały czas roi się w głowach marksistów z Black Lives Matter i innych lewomyślnych. Aczkolwiek w mojej ocenie to jest już mania prześladowcza a osoby na nią cierpiące powinny pilnie skontaktować się z psychiatrą, gdyż jest ona bardzo poważnym zaburzeniem psychicznym.
Do drugiej sprawy musimy opuścić sobie Memphis w stanie Tennessee i wybrać się do Seattle w stanie Waszyngton. Otóż w tymże mieście zwiększyła się ostatnimi czasy liczba kradzieży samochodów marek Hyundai i Kia. Jakie działania powinny podjąć władze miejskie w obliczu takiej plagi? Osoba normalnie myśląca stwierdziłaby zapewne, że powinny zainwestować w zwiększenie sił policyjnych, podnieść częstotliwość patroli, zainwestować w miejski monitoring. Ale władze Seattle, na czele z wywodzącym się z Partii Demokratycznej burmistrzem, panem Brucem Harrellem, obrały inną drogę: otóż złożyły pozew w sądzie przeciwko markom Kia i Hyundai. Osobistycznie uważam, że jest to niesamowite rozwiązanie i naprawdę szczerze podziwiam proces logiczny, który doprowadził do jego wdrożenia. Za skurwysyna go nie rozumiem, doceniam jednak głębie przemyśleń, które prawdopodobnie powstały zapewne w czasie wyjątkowo długiego posiedzenia rady miejskiej, po spożyciu nadmiernej ilości roślin strączkowych - taka dieta jest bardzo wiatropędna, podczas zebrania szyszkowników nie bardzo wypada pierdzieć a niepuszczone bąki unoszą się do głowy i stąd się biorą posrane pomysły. Na przyszłość władzom Seattle proponuję nie zbaczać z obranego kursu i gdy jakiś kierowca Forda pierdolnie swym autem przechodnia to za spowodowanie wypadku nie oskarżać kierowcy, tylko producenta samochodów. Nie takie wały w amerykańskich sądach przechodziły, że przypomnę tylko sprawę skazania za zabójstwo policjanta, który przy użyciu legalnych i zaaprobowanych technik obezwładnił zaćpanego recydywistę z wielokrotnie przekroczonymi śmiertelnymi dawkami narkotyków we krwi.
Pozdrawiam ze Wspanialewa Górnego