Szalom ludzie prawowierni, kozy, goje, gojki i ty, księże proboszczu - po raz drugi w tym poświątecznym dniu. Aj waj, święta były i minęły, w tej nieco dłuższej notce wracamy zatem do zwykłego, codziennego trybu narzekania na rzeczywistość i komentowania jej w sposób niecenzuralny. Jeśli święta jeszcze z ciebie nie zeszły i nie masz ochoty na zwykłą porcję złych wiadomości i jobów to skończ lekturę >>>tutaj<<<.
Rozmaite Arbuzy*, lobbyści, pseudoekolodzy, tudzież szefowie Związku Socjalistycznych Republik Europejskich ręce załamują i wieszczą nam katastrofę ekologiczną - a to z tego powodu, że obywatele Najjaśniejszej w dupie mają ich apele i samochodów woltem i amperem pędzonych niemal nie kupują. Znaczy się kupują, tak mniej więcej 3% procent wszystkich nowo kupionych aut to elektryki. Osobistycznie uważam, że elektryczny to może być młynek do kawy, mikser, pociąg, z urządzeń transportowych nie podłączonych na stałe do prądu to ewentualnie wózek widłowy - a nie samochód. Przynajmniej dopóki na samych bateriach auto nie przejedzie tyle samo, co na baku paliwa, a naładowanie akumulatorów nie zajmie tyle samo czasu, co zalanie spalinówki pod korek. Na to sobie jednakowoż zapewne jeszcze trochę poczekamy, przynajmniej dopóki Chińczycy nie wymyślą wydajniejszych akumulatorów. Dlaczego akurat Chińczycy? Bo oni już dawno odsadzili Związek Socjalistycznych Republik Europejskich zarówno pod względem innowacyjności, jak i produkcji. Innymi słowy: pseudoekologiczny europierdolnik w wyścigu o ekologicznie czysty napęd pojazdów został daleko w tyle za mało przejmującymi się ekologią Chińczykami. I żeby to tylko na tym polu Związek Socjalistycznych Republik Europejskich wylądował z tyłu, to jeszcze nie byłoby tak źle - ale Państwo Środka wyprzedza go jak chce w praktycznie wszystkich dziedzinach gospodarki, nawet się przy tym nie męcząc.
Do tego, że kraje eurojebnika zostały w tyle za Chińską Republiką Ludową, przyczynili się rodzimi szyszkownicy, którym lewomyślna ideologia wyżarła mózgi, i którzy wjebali zarządzany przez siebie eurokołchoz na gospodarczą minę o podkładzie ekologicznym. Taka, na ten przykład, Bundesrepublika już przeżywa całkiem niezły kryzys - a moje wiewióry dotarły do raportów niemieckich speców od ekonomii, którzy stwierdzili, że zbliżający się wielkimi krokami rok 2025 będzie dla Niemiaszków jeszcze bardziej chujowy. Niemiecki przemysł, już teraz jebany wysokimi kosztami energii, wysokimi kosztami pracy, wysokimi cenami materiałów, tudzież niemałymi podatkami i zajebiście rozbuchaną biurokracją, że o durnych pomysłach rządzących nie wspomnę, w przyszłym roku ma dostać jeszcze bardziej po dupie. W zasadzie nie byłaby to jakaś bardzo zła wiadomość dla Polski, gdyby nie fakt, że z naszymi zachodnimi sąsiadami jesteśmy dość mocno związani zarówno ekonomicznie, jak i, niestetyż, politycznie - i gdy tamże gospodarka pierdolnie i sobie głupi ryj rozwali, to i my w Najjaśniejszej bardzo boleśnie to odczujemy.
Kryzys, który jebie Niemcy, daje też do wiwatu Najjaśniejszej. Moje wiewióry rzuciły okiem na prognozy ekonomistów z PKO BP i doniosły mi o kilku niemiluteczkowych sprawach. Otóż wszystko wskazuje na to, że rentowność sprzedaży w Polsce leci na pysk - średnio przez ostatnich pięć lat wynosiła 4,7%, teraz poleciała na 3,1%. Sklepy walczą o klienta obniżając marże, a więc także swoje zyski - tyle tylko, że coś takiego na dłuższą metę się ni chuja nie sprawdza, bo sklep, który dużo sprzedaje, ale nic nie zarabia, nie ma prawa istnieć na rynku. Sytuację ratuje przemysł farmaceutyczny, który ma rentowność sprzedaży na poziomie 27,4% - tyle tylko, że jest to sukces co najmniej dyskusyjny, albowiem to oznacza, że Polacy kupują od cholery i ciut-ciut leków, a to z kolei oznacza, że cięgiem na coś chorują i leczyć się muszą. Na drugim biegunie rentowności jest, co dość mocno zdziwiło donoszące mi wiewióry z PKO BP, transport kolejowy, który zanotował wynik rentowności sprzedaży niemal -10%. I osobistycznie mam takie niejasne wrażenie, że cusik tu dość nieprzyjemnie podśmiarduje. Transport kolejowy jest w dzisiejszych czasach dość istotną, żeby nie użyć słów "strategicznie kluczową", dziedziną gospodarki - i nagle się pokazuje, że w zasadzie to on nie powinien istnieć w Najjaśniejszej bo jest skurwysyńsko nieopłacalny. Ja rozumiem, że ceny energii rosną a pociągi wpierdalają prąd jak głodny smok owieczki i te, no, jak im tam... dziewice; ja rozumiem, że koszty pracy w Polsce też do najniższych nie należą; ja rozumiem, że są jeszcze tysiące innych czynników składających się na taką a nie inną opłacalność transportowania koleją - ale to wszystko można, choćby w przybliżeniu, wziąć pod uwagę, wyliczyć, i skalkulować ceny przewozu tak, żeby firma nie dostała finansowo w dupę na praktycznie każdym przewożonym transporcie, a co za tym idzie, żeby rentowność była chociaż minimalnie na plusie. Jeśli ktoś, znaczy zarząd, nie potrafi tego uczynić to oznacza, że albo się do pchania pustej karuzeli nadaje, a nie do zarządzania logistyką kolejową, albo że ktoś mu płaci za to, żeby polski przewoźnik przynosił straty, przez co oficjalnie i na legalu obecny (nie)rząd pod wodzą pana Donalda Tuska będzie mógł za nieduże pieniądze opierdzielić niedochodową państwową firmę zagranicznemu, na ten przykład niemieckiemu, inwestorowi. I, być może, w niedalekiej przyszłości zamiast PKP Cargo będziemy mieli Deutsche Bahn Ost.
Pozdrawiam ze Wspanialewa Górnego
* jakby ktoś nie wiedział lub zapomniał: Arbuzami nazywam politykierów z rozmaitych tak zwanych Zielonych band, bo jako żywo przypominają mi ten posilny owoc - z wierzchu są zieloni jak świeży ogórek, a w środku czerwoni niczym robotniczy sztandar