15.07.2023 cuda w Najjaśniejszej...
Szalom ludzie prawowierni, kozy, goje, gojki i ty, księże proboszczu. Aj waj, znowuż się porobiło w Najjaśniejszej. I znowuż wypadnie mi porzucać mięsem więc jeśli obawiasz się negatywnego wpływu jobów na klimat planety to skończ lekturę >>>tutaj<<<.
Polska policja coś nie ma ostatnimi czasy dobrej prasy. A to komendant główny rozpierdoli sobie gabinet granatnikiem przeciwpancernym, a to antyterroryści zostaną wysłani do obserwowania zadymiarzy z pozaparlamentarnej opozycji, a to Komendant Miejski Policji w Bydgoszczy zakaże swoim podwładnym robienia kawy i herbaty. Dwie pierwsze sprawy były już szeroko komentowane, ale ostatnia jest w miarę świeża i kilku słów objaśnienia wymaga. Otóż 3 lipca Komendant Miejski Policji w Bydgoszczy wydał podległym mu policjantom rozkaz zdania czajników elektrycznych, pokazało się bowiem, że do końca maja komendy tegoż garnizonu wykorzystały już ponad 40% planowanej do zużycia energii elektrycznej na ten rok - i pasowałoby wprowadzić jakieś oszczędności. Właśnie celu oszczędności Komendant Miejski Policji w Bydgoszczy zapragnął pozbawić policjantów możliwości zrobienia sobie regeneracyjnego napoju, tudzież zakazał używania prywatnych urządzeń prądem pędzonych w pomieszczeniach służbowych. Oba te zarządzenia są kretyńskie na tak wielu płaszczyznach, że to ręce, nogi i majtki opadają - biorąc pod uwagę, że komendy nie zawsze zapewniają pracującym w nich mundurowym przydatne w ich służbie telefony komórkowe, o internecie nie wspominając. Jeden z moich wiewiórów stwierdził nawet, że niektóre wydziały bez prywatnego sprzętu funkcjonariuszy nie byłyby w stanie normalnie funkcjonować. Bydgoska afera czajnikowa zaczęła zataczać coraz szersze kręgi i w końcu dotarła nawet do Komendanta Głównego Policji, który otworzył oczy ze zdumienia, pierdolnął się dłonią w czoło, głową z dezaprobatą pokręcił i ukaz Komendanta Miejskiego Policji w Bydgoszczy anulował, jednocześnie zakazując wydawania podobnych poleceń w przyszłości.
Bezpartyjni Samorządowcy, czyli grupa lokalnych władyków niższego szczebla pragnących wejść do świata polityki, wpadli na genialny pomysł nabicia sobie poparcia społecznego i jednoczesnego uratowania świata przed zagładą klimatyczną. Genialny, rzecz jasna, w ich własnym mniemaniu. Otóż według Bezpartyjnych Samorządowców należy całkowicie znieść opłaty za korzystanie z transportu publicznego. W zamyśle ma to zachęcić kierowców samochodów prywatnych do korzystania ze zbiorkomu, spowodować zmniejszenie natężenia ruchu i w efekcie mniejszą emisję spalin do atmosfery. Osobistycznie widzę jednakowoż w tym planie kilka problemów, które skutecznie mogą go spierdolić. Pierwszym, tradycyjnie już ignorowanym przez wszelakich działaczy i czynowników, jest kwestia ekonomiczna - bo to, że pasażer nie będzie płacił za bilet, nie oznacza, że pojazd będzie poruszał się za darmo; rachunki za prąd czy paliwo nie znikną nagle w magiczny sposób, takoż samo kierowcy, mechanicy i inni pracownicy za frajer pracować nie będą. Drugim problemem jest wygoda - przy poruszaniu się samochodem masz zapewniony transport od drzwi do drzwi, bez przesiadek, bez czekania na transport. Kolejną sprawą jest zatłoczenie pojazdów - ja, na ten przykład, jeśli mam do wyboru tłoczyć się w autobusie na stojąco, ściśnięty jak sardynka w puszce, albo wygodnie sobie siedzieć za kierownicą własnego samochodu, to serdecznie pierdolę transport publiczny. A jeśli jeszcze weźmiemy słynny paradoks komunikacji publicznej* to nie ma się co dziwić, że nie ja jedyny.
Pozdrawiam ze Wspanialewa Górnego
* to znaczy "jeśli żul jedzie autobusem to autobus jedzie żulem"