6.02.2024 o rolnictwie kilka słów...
Szalom ludzie prawowierni, kozy, goje, gojki i ty, księże proboszczu. Aj waj, jak mi się gorący okres w Światowym Spisku Żydów zaczął to ludzkość znowuż wzięła się do roboty i mi złośliwie materiału do opisywania przysporzyła - niestety, doba nie chce mi się wydłużyć i w związku z tym w najbliższym czasie notki będą raczej krótkie. A ta konkretna będzie niecenzuralna więc jeśli drażnią cię brzydkie słowa to skończ lekturę >>>tutaj<<<.
Szyszkownicy Związku Socjalistycznych Republik Europejskich, zapewne w trosce o dobrostan naszej planety i zdrowie obywateli, jakiś czas temu przyjęli sobie projekt o wpierdoleniu tzw. ekologii do rolnictwa. Otóż ta branża gospodarki miała się stać czyściutka, przyjazna naturze i tak "prozielona", żeby Arbuzy* z radości srały tęczą. W tymże celu towarzyszka Ursula von der Leyen, rzecz jasna z przydupasami, ogłosiła dużo różnych wymagań mających zwiększyć naturalność w rolnictwie. Jednym z nich był zakaz stosowania pestycydów, czyli środków ochrony roślin przed zwierzątkami, które te roślinki lubią sobie opierdolić na śniadanie, obiad i kolację. Rolnikom, rzecz jasna, taki projekt nie przypasował, bo jak się upraw nie spryska chemią to jest duża szansa, że tę uprawę sobie wpierdzieli na podwieczorek jakaś stonka, mszyca czy inna szarańcza. A takie nadjedzone plony słabo się na handel nadają bo ludzie jakoś nie mają życzenia dojadać resztek po owadach i innych szkodnikach, i potrafią strasznie grymasić, że im, na ten przykład, larwa owocówki jabłkóweczki pół dorodnego Jonatana czy tam Koszteli ojebała. Rolnicy skrzyknęli się więc jak cały Związek Socjalistycznych Republik Europejski długi i szeroki - i zaczęli protestować, zgodnie twierdząc, że zakazać stosowania chemii to sobie może towarzyszka Ursula von der Leyen we własnej dupie, najwyżej jej tam owsiki za zdrowie i pomyślność będą toasty wznosić. A ponieważ nasi eurokołchozowi włościanie argumenty mieli poważne, jak na ten przykład podczepione do traktorów beczki z gnojowicą, to się naczalstwo eurojebnika, z towarzyszką Ursulą von der Leyen na czele, ugięło i stwierdziło, że zmian nie będzie.
A ja tak, bogami a prawdą, to tak troszeczkę żałuję, że się plany szefostwu eurokołchozu usrały. Bo pomyślcie sobie: jaka byłaby jazda, gdyby nagle stonka opierdzieliła niepryskane ziemniaki, łokaś garbatek ojebał zboża, błyszczka jarzynówka zżarła warzywa, a na resztki by wpadła szarańcza i wymiotła pozostałości do czysta. No chujnia po całości, trzeba by albo wszystko importować, albo przemóc obrzydzenie i wpierdalać robactwo, bo chleb stałby się rzadkim rarytasem a za mikrą porcyjkę gotowanych ziemniaków bez sosu restauratorzy by najmarniej 500 złotych wołali. Mam dziwne wrażenie, że dopiero jakby głód zajrzał obywatelom Związku Socjalistycznych Republik Europejski w oczy to ci by się ogarnęli i w pizdu pogonili nie tylko towarzyszkę Ursulę von der Leyen et consortes, ale też wszystkich Arbuzów i ekoterrorystów, a dałyby dobre bogi, że z rozpędu to i jeszcze całą resztę lewomyślnych.
Pozdrawiam ze Wspanialewa Górnego
* nowym czytelnikom, tudzież tym, którzy byli uprzejmi zapomnieć, wyjaśniam: Arbuzami nazywam wszelakiej maści "proekologicznych" politykierów, albowiem jako żywo przypominają ten posilny owoc: z zewnątrz są zieloni jak szczypiorek na wiosnę, a w środku czerwoni jak komunistyczny sztandar