12.05.2024 o Tusku, Bolcie, muzyce i soi......
Szalom ludzie prawowierni, kozy, goje, gojki i ty, księże proboszczu. Aj waj, zadziało nam się znowuż w Europie. W tej notce z lekka sobie poprzeklinam więc jeśli nie masz ochoty na czytanie wulgaryzmów to skończ lekturę >>>tutaj<<<.
Ja się wam muszę uczciwie do czegoś przyznać: ja obserwując polską scenę politykierską dostaję regularnego pierdolca. Taki, na ten przykład, niestety premier obecnego (nie)rządu, pan Donald Tusk, zapewnił onegdaj, że bezpieczeństwo Najjaśniejszej jest najważniejsze i nie będzie skąpił grosza zarówno na żołnierzy i ich sprzęt, jak i na Straż Graniczną i jej wyposażenie. Za słusznie minionych rządów partii Podatki i Socjalizm (przepraszam: Prawo i Sprawiedliwość) podwładni pana Donalda Tuska, tudzież jego przydupasy i stronnicy, robili literalnie wszystko, żeby pograniczników oczernić i utrudnić im służbę. Wystarczy wspomnieć wyczyny polskiej podróby pana Usaina Bolta*, czyli p.osła Franciszka Sterczewskiego, który z siatami w łapach ganiał się przy granicy z funkcjonariuszami, czy też wypowiedź chamki Barbary Kurdej-Szatan. Jeszcze dawniej, za poprzednich rządów Milicji (przepraszam: Platformy) Obywatelskiej i premierowania pana Donalda Tuska, z wojskowej mapy Polski wcięło 629 jednostek organizacyjnych Sił Zbrojnych RP. Brygady, bataliony, dywizjony i eskadry wjebało jak paczkę gwoździ na budowie. I teraz nagle odpowiedzialny za te zniknięcia pan Donald Tusk twierdzi, że spoko luz, kasy mamy od zajebania i jeszcze trochę, a on sam tak kocha Najjaśniejszą i mundurowych, że będzie im na bogatości grosiwem sypał. Takie nawrócenia nie są, co prawda, niemożliwe - aczkolwiek w tym konkretnym przypadku w tak radykalną zmianę poglądów obecnego prezesa (nie)rządu jakoś za chuja nie chce mi się wierzyć. Osobistycznie uważam że to dlatego, że kilka lat już działalność pana Donalda Tuska obserwuję i nad wyraz często rozmija się on z prawdą. Albo kłamie. Lub łże jak sam skurwysyn. I dlatego też sądzę, że jego wczorajsza gadka była typowym okolicznościowym pierdoleniem pod publiczkę.
O konkursie Eurowizji już od dawna mam wyrobione zdanie - i nie jest ono pozytywne. Od strony muzycznej, poza nielicznymi wyjątkami, jest to tragedia w trzech aktach; od strony wokalnej to część wykonawców brzmi jak osioł, któremu ktoś wetknął oset pod ogon; a od strony ideologicznej, chociaż wydaje się to nieprawdopodobne, jest jeszcze gorzej. Systemu punktacji bez pół litra "nie rozbieriosz", chociaż z moich pobieżnych obserwacji wynika, że osoby normalne od razu na wstępie dostają punkty karne, a Lud Alfabetu dostaje od jurorów bonusa na start. I jeśli moje wiewióry niczego nie popierdzieliły to tak też było i w tym roku - całą tę hucpę, z uczciwym konkursem nie mającą nic wspólnego, wygrał podobno jakiś typ ze Szwajcarii, któremu lewomyślna propaganda tak najebała pod kopułką, że sam już nie wie jakiej jest płci, nie potrafi sobie dobrać butów do pary, ale potrafi z kretyńskim wyszczerzem na twarzy paradować ze szmatą w kolorach tzw. "niebinarności". Osobistycznie szkoda mi czasu na oglądanie takich pierdół, więc opieram się na relacji moich wiewiór i doniesieniach prasowych - i mam dziwne wrażenie, że całej tej Eurowizji nie obejrzę jeszcze długo, a być może nawet nigdy. A swoją drogą to mam ciekawą obserwację: dawnymi czasy taki, na ten przykład, pan Philip Wallach Blondheim (szerzej znany jako Scott McKenzie) potrafił po prostu wyjść, stanąć albo usiąść na skraju sceny i zaśpiewać "San Francisco" w taki sposób, że publika była wniebowzięta; chłopaki z zespołu The Animals potrafili wykonać "House Of The Rising Sun" tak, że 60 lat** później mam ciary gdy tego słucham - i to wszystko bez przebierania się, epatowania seksualnością, tudzież wpierdalania odbiorcom propagandy. Dzisiejsi wokaliści mają komputery, szmery, bajery, tunery, stada tekściarzy - a w olbrzymiej większości tworzą takie gówno, że uszy mi się same zamykają żeby tego chłamu nie słyszeć.
A na koniec notki dosłownie na momencik zerkniemy sobie do Skarlałej (dawniej Wielkiej) Brytanii. Otóż tamtejsi producenci części samochodowych postanowili uratować planetę, klimat i środowisko - i izolację przewodów hamulcowych zaczęli wytwarzać z soi zamiast z ropopochodnych tworzyw sztucznych. Pomysł ten na pierwszy rzut oka sprawia wrażenie genialnego - ale ci, którzy mnie czytają dłużej, wiedzą, że ja zazwyczaj rzucam okiem drugi raz, a czasami i trzeci, żeby się upewnić, że dobrze widzę. I tak po drugim rzucie oka wyszło, że ten niby genialny pomysł proekologiczny jednakowoż nie jest tak do końca genialny - pokazało się, że angielskie lisy lubią sobie od czasu do czasu urozmaicić dietę i opierdolić coś sojowego, więc zżerają te nieszczęsne izolacje przewodów hamulcowych. I znów wyszło na moje: dbać o środowisko trzeba z głową, co kurewsko słabo wychodzi rozmaitym dzisiejszym "ekologom".
Pozdrawiam ze Wspanialewa Górnego
* to taki jamajski lekkoatleta, który zapierdala szybciej niż królik po koksie
** no, niecałe 60 lat, bo nagrali ten kawałek 18 maja 1964 roku