21.05.2024 linie, podatki i migracja...
Szalom ludzie prawowierni, kozy, goje, gojki i ty, księże proboszczu. Aj waj, znowuż zadziało nam się w Związku Socjalistycznych Republik Europejskich. Tradycyjnie ostrzegam przed brzydkimi słowami, które zagoszczą w tej notce - jeśli masz na nie alergię to skończ lekturę >>>tutaj<<<.
Na początek wrócimy sobie do sprawy Linii Tuska, czyli zapowiadanego przez szefa obecnego (nie)rządu pasa umocnień wzdłuż granicy Najjaśniejszej z Rosją i Białorusią, mającego kosztować 10 miliardów złotych i mającego stanowić barierę przed agresywnymi zakusami tych państw. Ale najpierw zerkniemy sobie na takie umocnione linie w aspekcie historycznym. Najbardziej oczywistymi, a zarazem niespecjalnie odległymi w czasie i przestrzeni, przykładami mogą być: francuska Linia Maginota, fińska Linia Mannerheima, tudzież niemieckie linie Zygfryda i Gustawa. Wszystkie te pasy umocnień mają jedną wspólną cechę: nie powstrzymały wrażych oddziałów od osiągnięcia celów strategicznych, w najlepszym przypadku wymusiły na wrogich armiach modyfikację planów, tudzież przyczyniły się do większych strat i spowolnienia ofensywy. Historycznie rzecz ujmując twierdzenie pana Donalda Tuska, że umocnione pozycje na wschodzie Najjaśniejszej staną się dla potencjalnych przeciwników "granicą nie do przejścia", nie ma uzasadnienia w faktach - bo fakty są takie, że nie ma umocnień, których nie da się w taki czy inny sposób zdobyć. Można jedynie sprawić, żeby przeciwnikowi nie opłacało się ich atakować ze względu na straty w ludziach i sprzęcie - chociaż przy dzisiejszej rozwiniętej technice wojskowej jest to mało realne, bo każde fortyfikacje można obrócić w gruzy odpowiednio długo napierdalając w nie bombami lotniczymi oraz artylerią lufową czy rakietową, nie fatygując do ich zdobywania chłopaków z BPP*, którzy wchodzą dopiero po zamianie umocnień w dymiące zgliszcza i mogą zająć teren nie oddając nawet jednego strzału. Pewnym utrudnieniem mogą być, rzecz jasna, pola minowe rozłożone na przedpolach twierdzy - ale tutaj akurat sprawa się rypła, ponieważ 4 grudnia 1997 Najjaśniejsza podpisała Traktat Ottawski, czyli Konwencję o zakazie użycia, składowania, produkcji i przekazywania min przeciwpiechotnych oraz o ich zniszczeniu - a to oznacza, że wraży piechocińcy mogą sobie spokojnie nacierać bez obawy, że jakaś wybuchowa niespodziewajka upierdoli im nogę. I tutaj zadziwił mnie były premier, pan Vateusz (przepraszam: Mateusz) Morawiecki, który rzucił pomysł wymiksowania się z tego burdelu i obsiania strefy przygranicznej rozmaitymi niemiluteczkowymi pułapkami. Przyznaję, że nie posądzałem go o tak rozsądne myślenie. Same miny, rzecz jasna, nie powstrzymają wrogiego natarcia, ale na pewno je spowolnią - dopiero w połączeniu z zaporami inżynieryjnymi, tudzież precyzyjnie dobranymi stanowiskami obrony, mogą stanowić całkiem skuteczną przeszkadzajkę. Cała zabawa polega na tym, żeby wszystkie te środki obrony skompilować w dobrze zaprojektowany, spójny i wydajny system - a z tym armia Najjaśniejszej ma spory problem. Nie będę tutaj się rozpisywał o przyczynach, bo to materiał na solidną książkę a nie relatywnie krótką notkę.
Ale zostawmy już sferę militarną, zerknijmy sobie do sfery finansowej, a konkretnie to podatkowej. Jeszcze przed wyborami pan Donald Tusk obiecywał wyborcom w swoim stukonkretowym planie na sto dni rządów, że jak tylko zostanie premierem to już-na-ten-tychmiast podwyższy kwotę wolną od podatku do 60 tysięcy złotych. I co? Chujów sto, kwota wolna została na tym samym poziomie i nic nie wskazuje na to, żeby jakoś specjalnie wzrosła w najbliższej przyszłości. Oficjalnym wytłumaczeniem jest, rzecz jasna, nadmierne obciążenie budżetu - podwyżka kwoty wolnej spowodowałaby zmniejszenie wpływów o jakieś 52,5 miliarda złotych. Tak więc "wicie, rozumicie, taki chuj mniej zapłacicie". Osobistycznie nie chce mi się już nawet liczyć która to niezrealizowana obietnica pana Donalda Tuska.
A na koniec notki zerknijmy sobie do pisemka, które do Komisji Europejskiej wystosowało 15 krajów należących do eurokołchozu. W tymże pisemku sygnatariusze domagają się wyjebania poza granice Związku Socjalistycznych Republik Europejskich wszystkich migrantów, którzy byli uprzejmi nielegalnie na to terytorium się dostać. Przyznaję, że zdziwiłem się niewąsko: nie tak dawno temu przyjęty przecież został tzw. pakt migracyjny - a teraz ponad połowa przywódców eurokołchozu mówi nieautoryzowanym przybyszom "wypierdalać z naszego socjalistycznego raju". Osobistycznie dostrzegam tu pewien brak konsekwencji i lekkie niespinanie się narracji. Chyba, że po prostu szefowie niektórych krajów poszli po rozum do głowy, otworzyli oczy, popatrzyli jaki pierdolnik robią migranci z Ludu Pustyni i Puszczy w Szwecji, Francji, Hiszpanii i Włoszech - i stwierdzili, że może jednak nie chcą takiego jebnika w swoich państwach. W takiej sytuacji pozostaje mi tylko im kibicować. Zastanawiam się jednakowoż, co na to pisemko odpowie towarzyszka Ursula von der Leyen z przydupasami?
Pozdrawiam ze Wspanialewa Górnego
* jest to fachowy termin z zakresu wojskowości, rozwijany jako Biedna Pierdolona Piechota