22.05.2024 polityka i głupota...
Szalom ludzie prawowierni, kozy, goje, gojki i ty, księże proboszczu. Jeszcze przed tradycyjnym "aj waj" ostrzegam: nie będę wstrzymywał języka więc jeśli nie masz ochoty na przekleństwa to skończ lekturę >>>tutaj<<<.
Aj waj, ja rozumiem, że gra w życie w Najjaśniejszej to rozgrywka na wysokim poziomie trudności, ale bez, kurwa, przesady. Do tego, że w tym kraju rządzą łajdaki, złodzieje, oszołomy, zdrajcy, ekonomiczni idioci albo zwykłe pojeby - zdążyłem się już przyzwyczaić i znoszę to z cierpliwością, o jaką siebie nawet nie podejrzewałem. Ale nawet moja cierpliwość ma swoje pierdolone granice - a te kończą się zazwyczaj tam, gdzie ktoś w wyjątkowo chamski sposób łże, że działa dla dobra mieszkańców Najjaśniejszej, a tak naprawdę działa na ich szkodę. Do takich szkodników należy towarzyszka Agnieszka Dziemianowicz-Bąk z Nowej Lewizny (przepraszam: Lewicy), w obecnym (nie)rządzie okupująca fotel ministra rodziny, pracy i polityki społecznej Wpadła ona na genialny dla ekonomicznych imbecyli pomysł podwyższenia płacy minimalnej o niemal 20%. Oznacza to, że pracodawca będzie musiał zapłacić pracownikowi więcej pieniędzy, oraz więcej odprowadzić za niego składek i podatków. I tylko ktoś, kto nie rozpoznałby ekonomii nawet gdyby wyskoczyła z krzaków i kopnęła go w dupę, może sądzić, że taki pracodawca nie przerzuci tych kosztów na swoich klientów podwyższając ceny towarów i usług. Przecież to jest, kurwa, tak proste, że przedszkolak by to ogarnął - a zarządzający Najjaśniejszą nie potrafią. Co prowadzi do prostego wniosku: albo są głupsi i gorzej wykształceni od kilkuletniego dzieciaka, albo celowo działają na szkodę Polski i Polaków, tudzież innych mieszkających w Najjaśniejszej ludzi.
Kolejną gwiazdą na polskiej scenie politykierskiej jest towarzyszka p.oślica Paulina Matysiak, również z Lewizny (przepraszam: Lewicy). Głośno gardłuje za wprowadzeniem ograniczenia prędkości w terenie zabudowanym do 30 km/h, motywując to koniecznością ograniczenia poważnych wypadków. Ja pierdolę, może w ogóle wprowadzić zakaz poruszania się samochodami osobowymi, a prędkość pojazdów komunikacji publicznej, ciężarówek i dostawczaków zredukować do 5 km/h - wtedy już w ogóle wypadki przejdą do historii. A że ludzie mieszkający w miastach poumierają z głodu bo branża transportowa zdechnie? No chuj, trudno - przynajmniej będzie bezpiecznie, a i planeta odetchnie gdy do atmosfery przestaną trafiać spaliny i wydychany przez ludzi dwutlenek węgla. Żeby było ciekawiej: towarzyszka p.oślica Paulina Matysiak, wielka ekspertka od bezpieczeństwa ruchu drogowego, nie ma prawa jazdy. Dziękuję, kurwa, nie mam więcej pytań w tym temacie.
Za to w innym temacie kilka pytań mam. Ale aby je zadać przeniesiemy się na Śląsk. Otóż tamże, w Czechowicach-Dziedzicach, pewien pracownik kolejowego nadzoru ruchu wykonywał codzienną inspekcję infrastruktury. W pewnym momencie na jednej z szyn zobaczył położony radziecki pocisk moździerzowy z okresu II wojny światowej. Pocisk był z lekka zardzewiały, ale wezwani na miejsce saperzy, którzy znalezisko zabrali, stwierdzili, że był sprawny - i że jakby pierdolnął pod naciskiem pociągu to byłaby niewąska katastrofa. Policja kurcgalopkiem odnalazła gagatka, który niewypał podłożył na uczęszczanej linii kolejowej - okazał się nim 63-letni zjeb. I teraz tych kilka zapowiadanych pytań, z których co najmniej część zadadzą niedoszłemu mordercy przedstawiciele wymiaru sprawiedliwości. Czy działał sam, czy w grupie? Czy działał z własnej woli, czy też ktoś go do tego namówił? Skąd naruchał sprawny pocisk moździerzowy i czy przypadkiem nie ma ich więcej? Czy ma jakieś powiązania z tajnymi służbami pana Alaksandra Łukaszenki lub pana Władimira Władimirowicza Putlera (przepraszam: Putina). Czy jest po prostu pierdolniętym w mózg psychopatą, którego należy ze społeczeństwa trwale wyeliminować, najlepiej publicznie za pomocą rozgrzanego do czerwoności żelaza oraz, w miarę możliwości, zacieranego pala*?
Ale Czechowice-Dziedzice to nie jedyne miejsce, gdzie lokalne służby miały ostatnimi czasy trochę ponadprogramowej roboty. Otóż w województwie lubelskim jest miasto Włodawa. W tymże mieście jest szkoła, do której 7-letni uczeń przyniósł niemiecki granat nasadkowy do karabinu Mausera, który dostał od ojca. Nie atrapę, nie deko** - w pełni sprawny granat z czasów II wojny światowej. To, że 7-letni szczylnikutnik przyniósł prezent do szkoły, żeby pochwalić się nim przed kumplami z klasy, jestem w stanie zrozumieć - ale niech mi ktoś, na litość wszystkich bogów, wytłumaczy: jak bardzo napierdolone między uszami musi mieć ojciec dzieciaka, że własnemu synowi podarował tak cholernie niebezpieczną rzecz? Przecież to ręce, nogi i skarpetki opadają - ludzie, którzy wpierdalają na tory pocisk moździerzowy albo dają potomkowi granat mają, kurwa, prawa wyborcze i w jakimś tam stopniu mogą decydować o przyszłości Najjaśniejszej.
Pozdrawiam ze Wspanialewa Górnego
* bardzo mi się podoba opis tegoż procederu poczyniony przez błogosławionej pamięci pana Jędrzeja Kitowicza w jego dziele "Opis obyczajów za panowania Augusta III", którego fragmencik tu dla nauki i rozrywki zacytuję: "(...) obnażonego hajdamakę położyli na ziemi na brzuch; mistrz albo który chłop sprawny do egzekucji użyty naciął mu toporkiem kupra, zacierany pal ostro z jednego końca wetchnął w tę jamę, którą gnój wychodzi z człowieka, założył do nóg parę wołów w jarzmie i tak z wolna wciągał hajdamakę na pal rychtując go, aby szedł prosto. Zasadziwszy hajdamaka na pal, a czasem i dwóch na jeden, kiedy było wiele osób do egzekucji, a mało palów, podnosili pal do góry i wkopywali w ziemię. Jeżeli pal wyszedł prosto głową lub karkiem, hajdamak prędko skonał; lecz jeżeli wyszedł ramieniem albo bokiem, żył na palu do dnia trzeciego (...)"
** deko to broń lub amunicja trwale pozbawiona cech użytkowych