5.06.2024 spojrzenie na historię niemal...
Szalom ludzie prawowierni, kozy, goje, gojki i ty, księże proboszczu. Aj waj, znowuż nam się w Najjaśniejszej nawywijało. I to tak się nawywijało, że znów zmuszony jestem do ostrzeżenia przed niepolitycznym słownictwem (chociaż w ilości sanitarnej) w tej dłuższej notce dotyczącej polityki - jeśli więc nieparlamentarny język wzbudza u ciebie abominację to skończ lekturę >>>tutaj<<<.
Pierwotnie notka ta miała powstać wczoraj, ale moje obowiązki w Światowym Spisku Żydów zabrały mi więcej czasu niż przypuszczałem - i dlatego piszę ją dziś. Otóż minął nam właśnie 4 czerwca, którą to datę niektórzy uznają za koniec komuny w Polsce, jako że właśnie 4 czerwca 1989 roku odbyły się pierwsze "wolne" wybory do parlamentu. Wolne to one były czysto teoretycznie, bo dotychczas rządzące Polską Rzeczpospolitą Ludową komuchy zagwarantowały sobie 299 miejsc sejmie, czyli 65% - a o pozostałe 35% toczyła się w miarę normalna walka wyborcza. Osobistycznie więc uważam, że te wybory były wolne właśnie na 35%. A ilekroć słyszę o upadku komuny w związku z tą datą to śmiech mnie bierze pusty, bo tak wtedy komuna "upadła", że komuniści z Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej załatwili sobie ciepłe posadki i, w zdecydowanej większości, bezkarność - a po latach, już za prezydentury pana Bronisław "Bula" Komorowskiego, dawni komunistyczni aparatczycy przychodzili na obchody tegoż "upadku" i świętowali - nie jestem jednakowoż pewien, czy oddanie władzy, czy to, że bezkarnie popierdalają sobie na wolności i za popełnione zbrodnie nie odpowiadają. Ale zanim do prezydentury pana Bronisława "Bula" Komorowskiego w ogóle doszło to Polacy pokazali, że chyba jeszcze nie ze szczętem rozumieją o co w tej całej wolności i demokracji chodzi - i w wyborach parlamentarnych w roku 1993 wybrali do władzy komunistów, tylko już nie z Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, która się wcześniej rozwiązała, a z Sojuzu Lewizny Demagogicznej (przepraszam: Sojuszu Lewicy Demokratycznej), bo taki nowotwór stworzyli starzy towarzysze z PZPR. I w tym momencie wypada mi zacytować błogosławionej pamięci pana Jana Kochanowskiego, który już kilka wieków wcześniej albo dogłębnie poznał naturę mieszkańców Najjaśniejszej, albo miał przebłysk jasnowidzenia, i napisał następujące, jak ulał pasujące do tamtejszej sytuacji, słowa:
"Cieszy mię ten rym: "Polak mądr po szkodzie";
Lecz jeśli prawda i z tego nas zbodzie,
Nową przypowieść Polak sobie kupi,
Że i przed szkodą, i po szkodzie głupi."
Tak więc, jak nam pokazuje historia najnowsza, 4 czerwca 1989 roku komuna tak upadła, że już cztery lata później znów przy władzy byli komuniści, teraz dla niepoznaki kryjący się pod nazwą socjaldemokratów. Sytuacja ta nie była wyjątkiem, bo lewomyślni towarzysze dostali od narodu władzę jeszcze w latach 2001-2005, a były komunistyczny aparatczyk, towarzysz Aleksander Kwaśniewski, dwukrotnie był wybierany na urząd prezydenta. W ostatnich wyborach do sejmu także komuna brała udział i jako część tzw. Koalicji Demokratycznej dalej jest przy żłobie.
Jednakowoż nawet wtedy, kiedy lewomyślnym towarzyszom z Sojuzu Lewizny Demagogicznej (przepraszam: Sojuszu Lewicy Demokratycznej), czy tam Nowej Lewizny (przepraszam: Lewicy), czy jeszcze innych postpezetpeerowskich wypierdów, nie udało się do żłobu dopchać bo wyborcy przy urnach wykazali choć trochę zdrowego rozsądku, to wcale nie oznaczało, że dawni politycy jedynej Partii z czasów słusznie minionego systemu nie mieli wpływu na politykę. Po samorozwiązaniu Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej niektórzy jej byli członkowie w te pędy pozapisywali się do rozmaitych politykierskich band, które wypączkowały z dawnej opozycji, względnie założyli własne lub pomagali założyć partie teoretycznie niezwiązane z dawną władzą. W efekcie tych działań w niektórych partiach obecnie działających, teoretycznie demokratycznych i wywodzących się z antykomunistycznej opozycji, zadziwiająco dużo do powiedzenia mają osoby albo należące niegdyś do Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, albo powiązane z dawnymi komunistycznymi służbami. Tak nam właśnie 4 czerwca 1989 roku "upadła" komuna - zupełnie jak kot, mięciutko, na cztery łapy, i szkody przy tym nijakiej nie doznając.
Dziw mnie zatem, że obecnie ludzie łykają jak młode pelikany bajer wstawiany przez szefa obecnego (nie)rządu, pana Donalda Tuska, który nad tą datą trzepie się jak gołąb na deszczu, wmawiając ludziom, że wtedy był to gigantyczny sukces demokracji i totalna klęska komuny - i że teraz mają okazję na odniesienie równie ważnego dziejowo zwycięstwa, tylko muszą przyjść na organizowaną w tym dniu hucpę, a potem grzecznie zagłosować pod dyktando. I to mówi lider partii którą współtworzył kto? Ex-pracownik tajnych służb z czasów słusznie minionego systemu, któremu pomagali esbeccy kapusie, sprawdzeni towarzysze z Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, tudzież dzieci tychże. Tak właśnie 4 czerwca 1989 "upadła" komuna, że ludzie wystawieni przez komunistów dalej rządzą i mówią Polakom co mają robić i jak żyć.
A mnie osobistycznie chuj najjaśniejszy strzela, że we wczesnych latach dziewięćdziesiątych, kiedy była taka możliwość, nie zrobiono dogłębnej dekomunizacji, nie rozprawiono się z komuchami, pozwolono im jak gdyby nigdy nic normalnie funkcjonować w społeczeństwie i dalej zatruwać zbrodniczą ideologią umysły Polaków. A trzeba było, że zacytuję pana Wojciecha Cejrowskiego, "Wszystkich won!".
Pozdrawiam ze Wspanialewa Górnego