27.09.2024 o bobrach, dzikach i pierdzeniu......
Szalom ludzie prawowierni, kozy, goje, gojki i ty, księże proboszczu. Aj waj, porobiło się znowuż w Najjaśniejszej tyle, że zmuszony jestem kilka słów na tak zwany temat skreślić. Tradycyjnie uprzedzam, że padną słowa niecenzuralne więc jeśli dbasz o czystość swej duszy to skończ lekturę >>>tutaj<<<.
Wielki, lecz niedoceniany przez Polaków, mąż stanu, obecnie pełniący funkcję szefa (nie)rządu pan Donald Tusk wreszcie, po długim i intensywnym procesie tentegowania w głowie*, doszedł wreszcie do tego, kto jest odpowiedzialny za gnębiącą południe Najjaśniejszej powódź. I, o dziwo, nie jest to pan Jarosław Kaczyński, ani żaden z jego totumfackich, nie jest to także dobry Bóg, który postanowił współczesnym zaprezentować wersję demonstracyjną swojego biblijnego potopu - otóż według pana Donalda Tuska winne są bobry, które porozpierdalały wały przeciwpowodziowe, i które należy zajebać żeby ludności zapewnić przetrwanie. Te sympatyczne i spore gryzonie awansowały w oczach szefa obecnego (nie)rządu na arcywrogów ludzkości, na nieomal najniebezpieczniejsze stworzenia w całej historii, których całkowita eksterminacja jest absolutnie niezbędna dla przetrwania gatunku ludzkiego. Zrzucanie winy za katastrofę naturalną, tudzież niedociągnięcia własne i poprzedników, na bobry jest pomysłem tak kurewsko kretyńskim, że nawet niesłynąca z przesadnej inteligencji towarzyszka p.oślica Anna Maria Żukowska wytknęła panu Donaldowi Tuskowi braki w wiedzy i logicznym rozumowaniu - a co lepsze: swoje zdanie doskonale uzasadniła pokazując mapę z zasięgiem występowania bobra europejskiego. Otóż na terenach poszkodowanych przez powódź nie występują liczące się populacje bobrów, nie mogą więc mieć dużego wpływu na sypane przez ludzi zapory. Gdyby zresztą bobry faktycznie jak pojebane ryły w wałach to Mazowsze, Mazury, Warmia i Podlasie byłyby stale pod wodą, co chwila solidna powódź zalewałaby Wielkopolskę, często by też wylewały zbiorniki wodne w Małopolsce i na Podkarpaciu, tudzież na północy Pomorza - bo właśnie tam żyje najwięcej drzewogryzów. Nic takiego jednak jakoś się nie dzieje, a nawet jakby wręcz przeciwnie: bobry przyczyniają się do naturalnej retencji, spowalniają bieg wody a tym samym potrafią zmniejszyć i rozciągnąć w czasie potencjalną falę powodziową. Czemu więc pan Donald Tusk chce wymordować te pożyteczne stworzonka? A chuj go jeden wie, przez własną głupotę chyba.
Równie ciekawe co plany myśliwskie szefa (nie)rządu są wystąpienia wszelakich raktywiszczy, z towarzyszką Mają Staśko na czele, co to protestowały przeciwko sanitarnemu odstrzałowi dzików przy panoszącym się Afrykańskim Pomorze Świń, przeciwko napierdalaniu petardami w sylwestra bo pieski się boją, tudzież przeciwko masowej konsumpcji karpi na wigilijną wieczerzę. Otóż te wystąpienia samozwańczych miłośników i obrońców przyrody teraz są zupełnie nieobecne - wszystkie te raktywiszcza po utracie władzy przez bandę pana Jarosława Kaczyńskiego nagle wsadziły mordy w kubły i bulgotać przestały. Za czasów partii Populizm i Socjalizm (przepraszam: Prawo i Sprawiedliwość) nie można było strzelać do części dziczyzny celem ochrony reszty populacji oraz domowych świnek - teraz na luziku, z uśmiechem i bez słóweczka protestu można eksterminować całą bobrzą populację. Jebie mi tu dwulicowością gorzej niż rankiem wali w żołnierskiej izbie gdy poprzedniego dnia na obiad była grochówka a na kolację fasolka po bretońsku - a wiem co mówię, bo za czasów odbywania zaszczytnego stosunku do służby wojskowej prowiantmajster przygotował raz taki zestaw i przy pobudce powietrze faktycznie było olfaktorycznie agresywne**. No, ale dokładnie tego można się było spodziewać po indywiduach pokroju wspomnianej już towarzyszki Mai Staśko - są jak dobrze wytresowane kundle, szczekają tylko na rozkaz, a bez komendy nawet pyska nie otworzą.
Pozdrawiam ze Wspanialewa Górnego
* bo myśleniem nazwać tego, mimo najlepszych chęci, nie mogę
** po czasie wspominam to wydarzenie ze śmiechem, bo podówczas wojskowy rytuał był taki, że o godzinie 5:30 do izby wpadał dyżurny, nabierał ile się dało powietrza w płuca i głosem zdolnym obudzić umarłego ryczał "NA KOMPANII POOBUDKA, POOBUDKA, WSTAĆ!" - a tego poranka dyżurny wpadł na salę, złapał soczysty haust powietrza, po czym wyrzęził "trole***!" i blady jak ściana wybiegł na korytarz wyglądając jakby zaraz miał pierdolnąć soczystego bełta
*** w slangu wojskowym: śmierdziele. Albo lenie