30.09.2024 (*)
Szalom ludzie prawowierni, kozy, goje, gojki i ty, księże proboszczu. Dzisiejsza notka będzie niewesoła, bo smutny czas dla mnie nastał. I będą brzydkie słowa więc jeśli ich nie lubisz to skończ lekturę >>>tutaj<<<.
Wczoraj zmarła moja Mama. Wykończył ją rak. Lekarz przyjechał, wypisał świadectwo zgonu i pojechał, Mamę zabrał zakład pogrzebowy. Standardowa procedura. Dzisiaj mój Tata pojechał ze świadectwem zgonu do Urzędu Stanu Cywilnego zgłosić śmierć swej żony, żeby wystawiono akt zgonu - i tu się zaczęły jaja. Otóż urzędasy z USC świadectwa zgonu nie przyjęły bo wypełniający je lekarz wpisał coś w złą rubryczkę. Pokazało się, że od tego roku wprowadzono nowe wzory świadectw zgonu i ten przypadek nie jest ani pierwszym, ani ostatnim. A teraz będzie kilka pytań i wniosków z mojej strony. Pierwsze: po chuj zmieniać wzór świadectw zgonu? Chyba tylko po to, żeby się wypełniający lekarze mylili, i żeby wkurwić ludzi zasmuconych stratą bliskiej osoby. Drugie: czy pomyłka lekarza w czasie wypełniania świstka zaświadczającego śmierć oznacza, że zmarły w jakiś magiczny sposób ożył? Nie, kurwa, nieboszczyk cudownie nie zmartwychwstał, a odrzucenie karty zgonu z powodów proceduralnych uważam za zwykłe kurestwo i chamskie dojebanie żałobnikowi. Trzecie: czy leczący nas lekarze są tak świetnie wykształceni, że przeczytanie ze zrozumieniem i prawidłowe wypełnienie urzędowego druczka przekracza ich możliwości, czy zapierdalają takie ilości godzin, że popełniają głupie błędy wynikające z przemęczenia, czy też blankiet jest zrobiony w tak kretyński sposób, że uzupełnienie go jest sporym wyzwaniem nawet dla osób z wyższym wykształceniem? Na to pytanie nie podejmuję się odpowiedzieć, chociaż biorąc pod uwagę realia Najjaśniejszej to nie można wykluczyć żadnej opcji.
Ale Urząd Stanu Cywilnego upierdalający kartę zgonu z powodu jakiegoś durnego błędu to nie jedyna piekielność tego kraju. Otóż kilka dni temu, gdy Mama jeszcze żyła, ale była już w stanie wegetatywnym, na jej telefon przyszła wiadomość od operatora o zaległościach w płatnościach. Tata odczytał i zadzwonił na infolinię po informacje typu kwota i numer konta na które należy wpłacić pieniądze. I tutaj trafił na ścianę, bo pani na infolinii stwierdziła, że takich informacji może udzielić wyłącznie właścicielowi numeru. Na nic się zdały tłumaczenia, że właścicielka numeru nie wstaje z łóżka, nie słyszy, nie mówi, nie ma z nią kontaktu, że nie chodzi o żadne dane tajne przez poufne, które trzeba spalić przed przeczytaniem - tylko o numer konta i kwotę. Nie i chuj, bo takich informacji podobno można udzielić tylko właścicielowi numeru. Tata, chociaż jest niespotykanie spokojnym człowiekiem, wkurwił się wreszcie i zapytał pani z infolinii, czy jak pojedzie do Biura Obsługi Klienta to dowie się o jaką kwotę chodzi i będzie mógł zapłacić zaległy rachunek - a odpowiedź zbiła go z nóg: tak, oczywiście, o ile przyjedzie z właścicielką numeru. Osobistycznie uważam, że albo operator ma spierdolone procedury, albo na infolinii pracują tępe pizdy bez cienia empatii.
Jak, kurwa, w tym kraju ma być dobrze, skoro co chwila jego obywatele są wpierdalani na jakieś miny, jak nie przez oderwanych od życia polityłków, to przez durne przepisy i procedury, jak nie przez niedasizm, to zwykły brak empatii?
Pozdrawiam ze Wspanialewa Górnego