24.03.2025 Turcja, loty i Wilczy Szaniec...
Szalom ludzie prawowierni, kozy, goje, gojki i ty, księże proboszczu. Aj waj, ależ nam się znowu nawywijało na tym łez padole. Znowu jest, że zacytuję błogosławionej pamięci Marszałka, "pierdel, serdel, burdel" więc i słownictwo będzie bardziej pasować do zamtuza niż do poważnego felietonu politycznego - jeśli twe oczęta łzawią na samą myśl o plugawych wyrazach to skończ lekturę >>>tutaj<<<. Aha, i będzie ciut dłużej - żeby nie było, że nie uprzedzałem.
Na początku wybierzemy się do Turcji, bo cholernie dawno nas tam nie było. Otóż prezydent tego kraju, pan Recep Tayyip Erdoğan, polecił aresztować burmistrza Stambułu, pana Ekrema Imamoglu, który bezczelnie zdecydował zostać jego kontrkandydatem w nadchodzących wyborach prezydenckich. Turkom się to, rzecz jasna, niespecjalnie spodobało - i zaczęli masowo protestować. Masowe protesty, rzecz jasna, nie spodobały się prezydentowi Turcji, panu Recepowi Tayyipowi Erdoğanowi, więc minister spraw wewnętrznych, pan Ali Yerlikaya, posłał swoich podwładnych z tamtejszej policji aby przy pomocy armatek wodnych, gazu łzawiącego i pałek służbowych przywrócili spokój na ulicach Konstantynopola (przepraszam: Stambułu), Adrianopola (przepraszam: Edirne), Ankary, Smyrny (przepraszam: Izmiru), Adany, Antalyi, Çanakkale, Dorylaeum (przepraszam: Eskişehiru) oraz Ikónionu (przepraszam: Konyi). Próby stłumienia protestów nie spodobały się, rzecz jasna, demonstrantom - i rozpoczęły się burdy, zamieszki oraz ogólny rozpierdol. Sytuacja jest, że tak językiem służb polecę, rozwojowa - zapewne więc burdel się szybko nie skończy, będzie więcej zatrzymanych, więcej rannych, tudzież więcej szkód w mieniu. Osobistycznie uważam, że dość ciekawe czasy nam nastały - bo już w kolejnym kraju robi się rozpiździaj związany z wyborami prezydenckimi. Ja nic nie chcę mówić, ale w Najjaśniejszej też w tym roku wybieramy głowę państwa - i kto wie, co się przy tej okazji odjebie?
Moje zamieszkujące w okolicach warszawskiej ulicy Wiejskiej 4/6/8 wiewióry doniosły, że p.osłowie obecnej kadencji grubo popierdalają sobie drogą lotniczą. W nieco ponad rok (moje wiewióry dorwały się zestawienia wydatków od początku kadencji do końca stycznia) kancelaria sejmu wyjebała na krajowe loty "wybrańców narodu" prawie 9 milionów złociszy - to kurewsko dużo, bo przez całą poprzednią kadencję na powietrzne podróże poszło 16 milionów. Najczęściej latającym p.osłem jest pan Robert Dowhan z Milicji (przepraszam: Koalicji) Obywatelskiej, kóry średnio latał co trzy dni i którego podróże kosztowały ponad 120 tysięcy zyli z pieniędzy ukradzionych obywatelom w podatkach. Po piętach depczą mu p.osłowie Jacek Karnowski z tej samej bandy i Łukasz Mejza z partii Populizm i Socjalizm (przepraszam: Prawo i Sprawiedliwość). Ponad sto razy na koszt podatników polatało sobie 24 p.osłów. Żeby było ciekawiej: od początku kadencji do końca stycznia odbyło się 31 posiedzeń sejmu, co by oznaczało, że aby faktycznie dolecieć do Warszawy i wrócić do domu każdy p.osioł powinien odbyć maksymalnie 62 loty. Skąd więc te trzycyfrowe wyniki rekordzistów? Chuj jeden wie, bo ja nie. Mogę się tylko domyślać, że "wybrańcy narodu" popierdzielają sobie na sponsorowane przez podatników wycieczki - w końcu, jak mawia stare żydowskie przysłowie, "darmo to i ocet słodki". Osobistycznie uważam, że p.osłom powinny przysługiwać darmowe loty, tudzież bilety kolejowe, tylko na dotarcie na obrady sejmu i powrót do domu. Ja rozumiem, że parlamentarzysta chce sobie wyjebać na wycieczkę i zwiedzić Gdańsk, Kraków, Poznań, Olsztyn, w krańcowych przypadkach nawet Radom - ale dlaczego, kurwa, obywatel ma mu takie wyprawy sponsorować? Ja, na ten przykład, gdy mnie naszła ochota zwiedzić Wilczy Szaniec, to nie defraudowałem pieniędzy Światowego Spisku Żydów, tylko wsiadłem we własny samochód, sięgnąłem do własnego portfela i z własnej kasy zapłaciłem za paliwo, tudzież parking i bilet wstępu.
A właśnie: Wilczy Szaniec w Gierłoży. Dawno mnie tam nie było, więc postanowiłem z dwoma moimi prawowiernymi przyjaciółmi odwiedzić to ciekawe miejsce, w którym o mały figiel w kalendarz by pierdolnął najbardziej znany austriacki malarz, towarzysz Adolf Hitler. Kilkoma impresjami z tegoż wyjazdu się teraz podzielę. Otóż drogi prowadzącego do dawnej kwatery głównej byłego Führera Bundesrepubliki są częściowo w stanie złym, aczkolwiek i tak w porównaniu z tym, co pamiętam z dawniejszych czasów, ich stan się bardzo poprawił. Sama kwatera przeszłą wielką metamorfozę, zamiast wydeptanych leśnych ścieżek są eleganckie chodniki z kostki, powstał bardzo ładny parking, sklepik z pamiątkami i kawiarenka. Same bunkry dalej są w większości rozjebane i wejście do nich jest zabronione - wyjątkiem są schrony pana Hermanna Göringa i łączności, częściowo udostępnione do zwiedzania. Wszystkie budowle są elegancko opisane w trzech językach (po polsku, angielsku oraz rosyjsku) i chorobie gardła na specjalnych tablicach informacyjnych, dodatkowo ozdobionych zdjęciami z czasów, kiedy Führerhauptquartier pełniła swoją rolę. Jeden z moich prawowiernych przyjaciół stwierdził, że tak na dobrą sprawę to opisy powinny być tylko w trzech językach - a jak Niemiaszki chcą się czegoś o Wolfsschanze dowiedzieć to niech, kurwa, zapytają swoich dziadków. Osobistycznie ciężko mi się było nie zgodzić. Wszyscy jednakowoż byliśmy pod wrażeniem wielkości schronów - a pod jeszcze większym wrażeniem zniszczeń. Najpierw Niemiaszki pobudowały z setek tysięcy ton stali i betonu jebit wielkie budowle, a potem saperzy z Grupy Korpuśnej gen. Eduarda Hausera zużyli dziesiątki ton trotylu i melinitu żeby to wszystko rozjebać. Pomyślcie sobie: ależ to musiało przy wysadzaniu pierdolnąć, że ważący kilkadziesiąt ton kawał żelbetu przeleciał sobie kawałek i wylądował w basenie przeciwpożarowym, względnie że kilkumetrowej grubości dach bunkra podskoczył jak ukąszony przez gza koń. Jebnięcie musiało być naprawdę potężne, skoro powstała przy eksplozji fala uderzeniowa wytłukła szyby w oddalonym o 7 kilometrów Kętrzynie. Osobistycznie polecam odwiedzenie Wilczego Szańca, bo widok tych gigantycznych schronów rozjebanych jak klocki lego przez wkurwionego dzieciaka zapada w pamięć. A jak już ktoś się w Gierłoży pojawi i spodoba mu się klimat to może także odwiedzić niedalekie Mamerki, gdzie znajduje się zdecydowanie lepiej zachowane dawne stanowisko dowodzenia Oberkommando des Heeres.
Pozdrawiam ze Wspanialewa Górnego