17.08.2025 rozmowy pokojowe...
Szalom ludzie prawowierni, kozy, goje, gojki i ty, księże proboszczu. Aj waj, narobiło nam się znowuż na świecie. Zerkniemy dziś sobie na Alaskę i w sposób niecenzuralny skomentujemy zarówno rozmowy pokojowe, jak i komentarze do tychże rozmów - jeśli temat cię nie interesuje lub masz alergię na bluzgi to skończ lekturę >>>tutaj<<<.
Prezydent Stanów coraz mniej Zjednoczonych, pan Donald Trump, zaprosił na rozmowy pokojowe samodzierżcę Rosji, pana Władimira Władimirowicza Putlera (przepraszam: Putina). Posypały się z całego świata oburzone komentarze, że jak to tak można zapraszać stronę odpowiedzialną za wybuch wojny na rozmowy. Osobistycznie zadałbym tym oburzonym jedno proste pytanie: jak chcecie uzgodnić pokój między dwoma walczącymi stronami nie rozmawiając z jedną z nich? Osobistycznie mam wrażenie, że bez rozmowy, bez ustalenia warunków, nie ma mowy nie tylko o pokoju, ale nawet o głupim zawieszeniu broni. Teoretycznie byłoby to, rzecz jasna, możliwe - zakładając całkowitą i totalną eksterminację zdecydowanej większości jednej z wojujących stron (a przynajmniej wszystkich osób decyzyjnych. Mam jednakowoż wrażenie, że wytłuczenie wszystkich moskwicinów byłoby po pierwsze mało realne, a po drugie ciężkie do usprawiedliwienia przed opinią publiczną.
Gorący zwolennicy pokoju wpadli także na pomysł, że amerykańskie władze powinny aresztować samodzierżcę Rosji, pana Władimira Władimirowicza Putlera (przepraszam: Putina), zaraz po jego wylądowaniu na amerykańskiej ziemi - powołując się przy tym na fakt uznania pana Władimira Władimirowicza Putlera (przepraszam: Putina) za zbrodniarza wojennego przez Międzynarodowy Trybunał Karny w Hadze i wydania przez tenże sąd nakazu aresztowania. Argumentacja niezwykle urokliwa - problem polega na tym, że Stany coraz mniej Zjednoczone nie ratyfikowały Statutu Rzymskiego więc nie są w żadnym stopniu zobowiązane do przestrzegania wyroków wydanych przez pomieniony Międzynarodowy Trybunał Karny w Hadze. Mogą tychże wyroków przestrzegać, ale nie muszą. Podstawy prawne takiego aresztowania byłyby więc bardzo mocno niepewne - a szkody wizerunkowe, jakie poniosłyby Stany coraz mniej Zjednoczone na arenie międzynarodowej, moim zdaniem mogłyby przewyższyć korzyści wynikające z zatrzymania pana Władimira Władimirowicza Putlera (przepraszam: Putina). Przemyślcie to sobie na chłodno: aresztowanie samodzierżcy Rosji nie byłoby magicznym przełącznikiem, który od razu spowoduje zakończenie kacapskiej inwazji - a następca pana Władimira Władimirowicza Putlera (przepraszam: Putina), ktokolwiek by nim nie był, nie byłby raczej chętny do jakichkolwiek rozmów z ludźmi, którzy w podstępny sposób pozbawili Rosję prezydenta; nie mówiąc już o tym, że moskwicińskie media miałyby używanie i powód do plucia na wiarołomny zachód, który złamał własne gwarancje bezpieczeństwa. Stosunki amerykańsko-rosyjskie, już teraz dalekie od poprawnych, można by w takiej sytuacji spuścić w kiblu - a to Stanom coraz mniej Zjednoczonym zależy na poprawie tychże stosunków. Z bardzo prostego powodu: Amerykanie liczą na to, że w razie wybuchu ewentualnego konfliktu amerykańsko-chińskiego, spowodowanego próbą podboju przez Chiny Tajwanu, Rosja nie stanie czynnie po stronie Państwa Środka. Chiny mają potężną gospodarkę, gigantyczne rezerwy ludzkie, kupę kasy inwestują też w sprzęt wojskowy, który jakościowo albo nie odbiega od standardów amerykańskich, albo odbiega bardzo niewiele - a momentami te standardy nawet przewyższa. Czasy, kiedy chińska armia opierała swoją siłę wyłącznie na masie ludzkiej i podjebanych innym pomysłach, należą do przeszłości - teraz Chińczycy mają armię nie dość, że liczną, to jeszcze doskonale wyćwiczoną i wyposażoną w nowoczesny sprzęt własnej produkcji. I gdyby, nie dajcie dobre bogi, doszło do wojny amerykańsko-chińskiej to ja bym wcale nie stawiał na łatwe zwycięstwo pożeraczy hamburgerów - obawiam się, że w wojnie konwencjonalnej, bez użycia atomu, mógłby być remis ze wskazaniem. A gdyby do takiej wojny dołączyła Rosja to zwycięstwo Amerykanów byłoby mocno wątpliwe - i mogłoby się okazać, że w obronie własnej Stany coraz mniej Zjednoczone odpalą swoje atomówki, Rosja odpali swoje. A to by w zasadzie oznaczało koniec znanego nam świata.
Aresztowanie pana Władimira Władimirowicza Putlera (przepraszam: Putina) w czasie rozmów pokojowych mogłoby więc mieć bardzo gigantyczne konsekwencje międzynarodowe, z których utrata wiarygodności przez Stany coraz mniej Zjednoczone wcale nie byłaby najpoważniejsza. Osobistycznie uważam, że dobrze byłoby samodzierżcę Rosji aresztować i zawlec jego dupsko przed Międzynarodowy Trybunał Karny w Hadze - ale absolutnie nie za wszelką cenę. Zdecydowanie najlepiej by było, gdyby pan Władimir Władimirowicz Putler (przepraszam: Putin) sam zrozumiał swoje błędy i z własnej woli się do Hagi pofatygował celem osądzenia i ukarania - ale szans na to osobistycznie nie widzę. Każde inne rozwiązanie ma swoje wady - a część z tych rozwiązań mogłaby się wręcz okazać fatalna. Załóżmy bowiem, że jakiś oddział ukraińskich specjalsów jakimś cudem przenika do Rosji, odnajduje i porywa pana Władimira Władimirowicza Putlera (przepraszam: Putina), po czym po tajniacku dostarcza do przed oblicze Międzynarodowego Trybunału Karnego, który się w tańcu nie pierdoli i skazuje go na dożywocie. W tym momencie pan Władimir Władimirowicz Putler (przepraszam: Putin) staje się w oczach Rosjan męczennikiem, nieomal świętym prześladowanym za sprawę Wielkiej Rosji. W takich warunkach nie ma mowy o zakończeniu wojny - Ukraińcy, jako ci, przez których cierpi otoczony niemal boskim kultem władca, są traktowani jak najgorsze zło świata. Historia zatacza koło, tyle tylko, że miejsce prześladowanych za zamordowanie Jezusa Żydów zajmują odpowiedzialni za porwanie pana Władimira Władimirowicza Putlera (przepraszam: Putina) Ukraińcy. Ciężko powiedzieć, czy tak by się na pewno stało - ale osobistycznie uważam, że szanse na taki rozwój sytuacji wcale nie byłyby zerowe. A jakoś kurewsko nie podoba mi się myśl, że za miedzą, albo i u nas w kraju, możemy mieć fanatyków gotowych iść na śmierć z okrzykiem "za rodinu, za Putinu". A jeszcze mniej mi się podoba, że za kilka lat jakieś pojeby mogą twierdzić, że "Nie ma bóstwa prócz Boga, a Putin jest Jego Prorokiem"* i wysadzać się w tłumie tych, którzy nie podzielają ich zdania na temat pana Władimira Władimirowicza Putlera (przepraszam: Putina).
Pozdrawiam ze Wspanialewa Górnego
* jest to parafraza szachady, muzułmańskiego wyznania wiary, które w oryginale brzmi tak "lā ʾilāha ʾillā-llāh, muḥammadun rasūlu-llāh", co się tłumaczy na „Nie ma bóstwa prócz Boga, a Mahomet jest Jego Prorokiem”