Szalom ludzie prawowierni, kozy, goje, gojki i ty, księże proboszczu. Aj waj, znowuż się na świecie nawywijało. Na wstępie ostrzegam, że dziś będzie długo i będą wyrazy nieparlamentarne - więc jeśli obawiasz się dużej liczby literek lub zbrukania swej duszy to skończ lekturę >>>tutaj<<<.
W Stanach coraz mniej Zjednoczonych znajduje się stan Tennessee. W tymże stanie jest hrabstwo Shelby, a w nim miasto Memphis. W tymże mieście znajduje się Central Avenue, po której była uprzejma sobie biegać pani Eliza Fletcher, 34-letnia nauczycielka. Poranny jogging przerwał jej 38-letni pan Cleotha Abston, który siłą wciągnął ją do samochodu i uprowadził. Był jednak na tyle uprzejmy (lub głupi), że w okolicy miejsca przestępstwa pozostawił swoje sandały i telefon, dzięki czemu policji błyskawicznie udało się go namierzyć i zatrzymać - a poza tym swoją niecną akcję przeprowadził w polu widzenia kamer monitoringu miejskiego. Niestety, nie udało się do tej pory odnaleźć porwanej pani Elizy Fletcher, gdyż pan Cleotha Abston z sekretu lokalizacji uprowadzonej nauczycielki się przed mundurowymi nie spuścił. Osobistycznie uważam, że w przypadku porwania policja powinna mieć możliwość zastosowania tortur aby wydobyć z porywacza miejsce przetrzymywania osoby uprowadzonej. Nic drastycznego i trwale oszpecającego, rzecz jasna, jakiś waterboarding czy puszczenie prądu przez genitalia* - ja wiem, że jest to niezgodne z jakimiś tam konwencjami, ale mogłoby uratować porwanemu człowiekowi życie. Żeby było ciekawiej: teoretycznie torturowanie w takim przypadku dałoby się nawet, przynajmniej w polskim prawie, uzasadnić: otóż art. 26 § 1 wyraźnie stwierdza, że "Nie popełnia przestępstwa, kto działa w celu uchylenia bezpośredniego niebezpieczeństwa grożącego jakiemukolwiek dobru chronionemu prawem, jeżeli niebezpieczeństwa nie można inaczej uniknąć, a dobro poświęcone przedstawia wartość niższą od dobra ratowanego" - zagrożone życie osoby porwanej przedstawia bowiem wyższą wartość od dobrostanu porywacza.
Osobistycznie jestem bardzo ciekawy, czy policji uda się odnaleźć panią Elizę Fletcher żywą. I co się stanie, jeśli jednak znajdą ją martwą. Czy wybuchną zamieszki zorganizowane przez lewomyślnych, czy znów zostaną splądrowane sklepy, czy znów przez Stany coraz mniej Zjednoczone przetoczy się fala oskarżeń o rasizm? Przypuszczam, że wątpię; mogłoby tak się stać, gdyby porywacz był biały a ofiara czarnoskóra - w tym jednak przypadku jest dokładnie odwrotnie: to przestępca jest murzynem, porwana zaś ma jasną karnację. Chyba, że marksiści z Black Lives Matter oraz bandyci z antify po raz kolejny brutalnie zgwałcą prawdę i logikę, i zaczną przedstawiać pana Cleotha Abstona jako ofiarę systemowego rasizmu w Stanach coraz mniej Zjednoczonych. A to wcale nie jest wykluczone - skoro potrafili zrobić bohatera z naćpanego bandziora-recydywisty, który w czasie napadu na dom przyłożył pistolet do brzucha ciężarnej kobiety, to mogą ten sam numer wywinąć z porywaczem.
Ale zostawmy już Stany coraz mniej Zjednoczone i wróćmy do Najjaśniejszej, bo tu też się nieźle wywija, chociaż na nieco innym polu. Otóż u nas ostre hopki-fikołki odpierdalają się na niwie politykierskiej. Otóż rząd pana Vateusza (przepraszam: Mateusza) Morawieckiego odjebał numer i zaczął stawiać ławki. Projekt, nie powiem, ciekawy - siedziska ponoć wygodne, zadaszenie w kształcie Polski, wykonanie podobno też bez zastrzeżeń, do tego w barwach biało-czerwonych z niebieską podstawą, nawet dołączona instrukcja obsługi i regulamin w zgodzie z normami Związku Socjalistycznych Republik Europejskich. Mebla byle łachudra nie wywali, bo całość waży 5 ton. Zabawa zaczyna się dopiero przy kosztach, bo jedna taka ławeczka kosztuje drobne 100 tysięcy złotych netto, a na wykonanie całości poszło 1,6 miliona - ale to z pieniędzy podlegającego premierowi Banku Gospodarstwa Krajowego. Ale zrobienie to jedno, trzeba było jeszcze ławeczki rozwieść po rozmaitych miastach Najjaśniejszej, trzeba je gdzieś postawić i utrzymać w dobrym stanie - i na to premier, pan Vateusz (przepraszam: Mateusz) Morawiecki, przeznaczył drobne 5 milionów z pieniędzy zajebanych obywatelom w podatkach, które miały być rezerwą na na pilne i nieprzewidziane wydatki. Wydatek ten był rzeczywiście nieprzewidziany, czy pilny - nie jestem ze szczętem przekonany. A czy był potrzebny? W mojej prywatnej ocenie - ni chuja. Osobistycznie uważam, że jest to robienie kampanii wyborczej przed przyszłorocznymi wyborami parlamentarnymi - i to za pieniądze przeznaczone na coś zupełnie innego. Moim zdaniem jest to defraudacja - i osoby, które jej się dopuściły, powinny za nią odpowiedzieć karnie.
Moje wiewióry twierdzą, że z szarą eminencją polskiej sceny politykierskiej, panem Jarosławem Kaczyńskim, źle się dzieje - przy czym jedna część twierdzi, że przestał zwracać uwagę na słowa, a druga, że go dopada demencja i zapomina kłamać. Szef rządzącej partii Podwyżki i Socjalizm (przepraszam: Prawo i Sprawiedliwość) rzekł, na ten przykład, że jego partia opanowała mechanizm okradania Polski na gigantyczną skalę. Jest to niewątpliwie prawda, PiS kradnie gdyż jest to normalne działanie socjalistów - przy czym zazwyczaj takie rzeczy ukrywa się przed opinią publiczną. Obywatele niekoniecznie powinni o tym się dowiedzieć, a już na pewno nie od prezesa rządzącej partii. Należy też dodać, że PiS nie opanowało jeszcze jednej sztuki: okradania rządzonych tak, żeby się nie zorientowali - ewentualnie tak, żeby ich za mocno nie wkurwiać.
A na koniec notki zerkniemy sobie do Torunia. Tamtejsza organizacja charytatywna Serce Torunia, zrobiła ściepę i zakupiła 10 termoizolacyjnych namiotów z folii i pianki, z przeznaczeniem dla bezdomnych. Teoretycznie pomysł nie jest zły gdyż bezdomni będą mieli gdzie się schronić w chłodniejsze dni - widzę jednakowoż pewne problemy. Trzeba te namioty gdzieś ustawić, w miarę możliwości na uboczu, żeby nie rzucały się w oczy - gdyż dracznie będzie wyglądać szara, piankowa rura umieszczona, na ten przykład, na toruńskim rynku. Jest jeszcze kwestia higieny użytkowników tegoż sprzętu gdyż niejeden bezdomny jest po prostu śmierdzącym brudasem, nie zaprzątającym sobie głowy zdejmowaniem garderoby przed oddaniem moczu lub defekacją. Pozostaje też problem materiału, z którego namioty są wykonane: czy jest, na ten przykład, niepalny, bo wielu bezdomnych zbiera niedopałki żeby zrobić sobie z nich skręty - a przy minusowych temperaturach może nie chcieć się wyjść na mróz, skoro można sobie puścić dymka w zaciszu i cieple namiotu. Nie należy też lekceważyć durnych pomysłów młodzieży, która może zechcieć sprawdzić, czy ściana takiego schronienia zajmie się ogniem od płomienia zapalniczki. Kolejnym potencjalnym zagrożeniem może stać się chęć nagrania przez małolatów filmiku, na którym namiot z bezdomnym stacza się ze wzgórza, ewentualnie nakręcenia reakcji lokatora na wrzucenie do środka petardy lub wpompowanie gazu łzawiącego. Może się też okazać, że namiot, który przekazano bezdomnemu, stanie się obiektem zazdrości - i prawowity użytkownik zwyczajnie dostanie wpierdol od silniejszego bezdomnego, któremu spodoba się lokum.
Nie jestem więc ze szczętem przekonany, czy te namioty to najszczęśliwszy pomysł. Wolontariusze z Serca Torunia, tudzież wspomagający ich darczyńcy, mają niewątpliwie dobre chęci - obawiam się jednakowoż, że dobre chęci mogą przegrać z ludzką bezmyślnością lub złą wolą.
Pozdrawiam ze Wspanialewa Górnego
* cytując klasykę polskiej kinematografii: "Z akumulatorem na jajach jeszcze nikt nie kłamał".