5.11.2024 i cyk: umorzenie...
Szalom ludzie prawowierni, kozy, goje, gojki i ty, księże proboszczu. Aj waj, znowuż nam się w Najjaśniejszej grubo porobiło. I to tak grubo, że równie grubymi słowy się w notce posłużę więc jeśli plugawe wyrazy ranią twą zbolałą duszyczkę to skończ lekturę >>>tutaj<<<.
Po raz kolejny wróciła nam na forum publiczne sprawa błogosławionej pamięci pani Jolanty Brzeskiej, działaczki społecznej sprzeciwiającej się nieuczciwym praktykom mieszkaniowym. Dla przypomnienia: spalone ciało pani Jolanty Brzeskiej znaleziono w marcu 2011 roku w Parku Kultury w Powsinie, śledztwo trwało dwa lata i zostało umorzone z powodu niewykrycia sprawców. W 2016 roku ówczesny prokurator generalny, pan Zbigniew Ziobro, polecił wszcząć śledztwo od nowa, tym razem Prokuraturze Regionalnej w Gdańsku. Śledczy ze sprawą pierdolili się 8 lat, przepytywali ludzi, analizowali dowody - i chuj wielki z tego wszystkiego wyszedł, bo ponownie sprawę umorzono. Pracownicy prokuratury za skurwysyna nie mogli dojść, czy śmierć pani Jolanty Brzeskiej była nieszczęśliwym wypadkiem, samobójstwem, czy też morderstwem. Osobistycznie śledczym nie jestem, ale potrafię używać mózgu - i stąd wnioskuję, że teorie o wypadku i samobójstwie prokuratorzy mogą sobie wsadzić tak głęboko w dupy, że aż im ustami wylizą. Z prostego powodu: w okolicy spalonego ciała nie znaleziono ani pojemnika po nafcie, ani żadnego źródła ognia - a jakoś nie mogę sobie wyobrazić sytuacji, w której błogosławionej pamięci pani Jolanta Brzeska oblałaby się sama kilkoma litrami nafty (obojętne: celowo czy przez przypadek), podpaliła się, po czym płonąc sobie tak przemyślnie skitrała zarówno pojemnik, jak i służące roznieceniu ognia przedmioty, że cały sztab policjantów, prokuratorów, i cholera wie kogo jeszcze, nie był w stanie ich znaleźć. Przeciwko teorii o samobójstwie przemawia jeszcze jeden fakt: człowiek tak zdesperowany, że decyduje się na targnięcie się na własne życie w sposób tak drastyczny, raczej nie będzie tego robił w samotności - skoro to miałby być protest przeciwko czemuś to zrobiłby to publicznie. Bo co to za protest, przy którym nie ma świadków?
Skoro odrzuciliśmy teorie o wypadku i samobójstwie to pozostaje tylko jedno wyjście: błogosławionej pamięci pani Jolanta Brzeska nastąpiła komuś na odcisk tak mocno, że ten ktoś postanowił ją raz na zawsze uciszyć. Mimo wielu lat śledztwa nadal nie wiadomo kto, więc albo typ musiał być mistrzem kamuflażu, albo miał wystarczające pieniądze lub koneksje żeby prokuratorom zupełnie nie zależało na wyjaśnieniu tej sprawy i doprowadzeniu sprawcy przed oblicze wymiaru sprawiedliwości.
Gdańska Prokuratura Regionalna sprawę, jak już napisałem, umorzyła. Przy czym nie z powodu niemożności wykrycia sprawcy czynu zabronionego, a z powodu niemożności ustalenia, czy błogosławionej pamięci pani Jolanta Brzeska uległa wypadkowi, popełniła samobójstwo, czy też ktoś jej w odejściu z tego świata wydatnie pomógł. Biorąc pod uwagę wymienione przeze mnie wyżej fakty (znaczy brak źródła ognia i pojemnika po nafcie) to osobistycznie uważam, że śledczy nie potrafiący dojść do logicznego wniosku, że pani Jolanta Brzeska padła ofiarą morderstwa, powinni zostać za rażącą niekompetencję dyscyplinarnie wypierdoleni z zawodu. Jestem w stanie zrozumieć umorzenie śledztwa z powodu niewykrycia sprawców, ale umorzenia z powodu braku możliwości stwierdzenia czy doszło do czynu zabronionego, wobec ewidentnego dowodu w postaci braku dowodów samobójstwa czy wypadku, pojąć nie mogę. Chyba, że zachodzi tu przypadek analogiczny do teksańskiego szeryfa ze starego kawału*.
Pozdrawiam ze Wspanialewa Górnego
* dla tych, co kawału nie znają lub nie kojarzą:
Pewien wędrowiec w Teksasie znalazł na pustyni ciało melatoninowo wzbogaconego. Ciało miało spalone w ogniu nogi, skrępowane z tyłu ręce, kilkanaście dziur po kulach różnych kalibrów, kilka śladów pchnięcia nożem i wisiało na jedynym w okolicy kaktusie. Wędrowiec udał się do biura lokalnego szeryfa i powiadomił go o swoim odkryciu. Szeryf wsiadł do swojego terenowego radiowozu, wędrowca posadził na siedzeniu pasażera żeby wskazywał drogę, i pojechał przyjrzeć się zwłokom. Po dojechaniu na miejsce wysiadł z samochodu, poprawił kapelusz, splunął, poprawił tkwiącego w kaburze Colta, rzucił okiem na wiszące na kaktusie zmasakrowane szczątki i powiedział:
-Kurwa, 30 lat jestem tutaj szeryfem, ale tak brutalnego samobójstwa to jeszcze nie widziałem.