25.11.2025 łapserdak w Angoli i Trybunał...
Szalom ludzie prawowierni, kozy, goje, gojki i ty, księże proboszczu. Aj waj, wywija się na scenie politykierskiej tego świata. A skoro o polityce będzie ta notka to nikogo nie powinny dziwić niepiękne słowa w tejże notce użyte - jeśli jednakowoż odczuwasz do nich silną odrazę to zastanów się po co w ogóle czytasz moje notki, i skończ lekturę >>>tutaj<<<.
W Angoli odbywa się akuratnie spęd polityczny, na którym szyszkownicy z państw Związku Socjalistycznych Republik Europejskich pragną przekonać szyszkowników Unii Afrykańskiej, że będą dla nich lepszym partnerem handlowym niż Chińska Republika Ludowa i Stany coraz mniej Zjednoczone razem wzięte. Osobistycznie sądzę, że taki chuj im się uda, ale cóż szkodzi spróbować. Na tego typu rozmowach obowiązują pewne normy ubioru: gajer, krawat, lakiery - czyli elegancko ma być. A jak się tamże zaprezentował zajmujący stanowisko premiera Najjaśniejszej pan Donald Tusk? Zamiast eleganckich butów miał na stopach jakieś szmaciane człaptaki, na dupie spodnie miał, co prawda, od ancuga*, ale do tego dobrał sobie wyszmondruchaną koszulę drugiej świeżości w kolorze spranego błękitu - no normalnie obraz nędzy i rozpaczy. Na lotnisku witał go odstawiony na wysoki połysk lokalny szyszkownik w stroju wizytowym, witali go żołnierze w mundurach galowych - a ten łapserdak popierdalał sobie w trampkach i zgrzebnej koszulinie. Ja pierdolę, czy w całej tej delegacji krajów rzekomo cywilizowanych nie znalazł się choć jeden myślący, który by panu Donaldowi Tuskowi powiedział "chłopie, kurwa, ogarnij się bo kichę nam wszystkim robisz"? Moje lokalne wiewióry donoszą, że na rozpoczęciu rozmów zajmujący fotel premiera pan Donald Tusk już był względnie przyodziany, ale nerwowo łypał oczami na boki jakby czegoś szukał. Osobistycznie wcale bym się nie zdziwił, gdyby z gorąca straszliwie chciało mu się pić i szukał kałamarza** - wszak stare polskie porzekadło głosi "wpuść chama do biura to atrament wypije".
Ale wróćmy sobie do Europy, bo tu też się niezłe jaja dzieją. Otóż Trybunał (nie)Sprawiedliwości Związku Socjalistycznych Republik Europejskich orzekł, że kraje należące do eurokołchozu muszą uznawać "małżeństwa" osób tej samej płci nawet wtedy, kiedy prawo tychże krajów na takie aberracje nie pozwala. Werdykt, rzekłbym, kurewsko ciekawy, bo w tejże samej sentencji eurokołchozowy Trybunał (nie)Sprawiedliwości przyznał, że normy dotyczące małżeństw należą do kompetencji państw członkowskich, a nie Związku Socjalistycznych Republik Europejskich. Innymi słowy Najjaśniejsza (bo akurat o nasz kraj tu chodziło) ma uznać homoseksualne "małżeństwo" zawarte w Bundesrepublice, chociaż prawodawstwo Najjaśniejszej na takie uznanie nie pozwala, a według praw eurojebnika o uznawalności tego typu związków decyduje prawo lokalne, a nie europierdolnikowe. Osobistycznie sądzę, że po raz kolejny Trybunał (nie)Sprawiedliwości Związku Socjalistycznych Republik Europejskich wydał wyrok na zamówienie lewomyślnych polityków, w dodatku wyrok sprzeczny nie tylko z logiką***, ale także z obowiązującym prawem. Co tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że całą tę instytucję należałoby pogonić na cztery wiatry, albo wysłać tam, gdzie siły zbrojne Ukrainy wysłały "russkij wojennyj korabl"****.
Pozdrawiam ze Wspanialewa Górnego
* to po śląsku, oznacza garnitur
** dawno, dawno temu, zanim upowszechniły się wieczne pióra i długopisy, ludzie trzymali atrament w specjalnych pojemnikach zwanych właśnie kałamarzami.
*** co nie jest niczym zaskakującym, bo w eurojebniku logika w stanie naturalnym nie występuje i jest tylko sześcioliterowym wyrazem obcym o niepewnym znaczeniu
**** znaczy się "на хуй", co w swobodnym tłumaczeniu z ukraińskiego brzmiałoby pewnie "w pizdu"