Szalom ludzie prawowierni, kozy, goje, gojki i ty, księże proboszczu. Aj waj, znowuż się narobiło na świecie. Dziś, z racji wojskowego święta, język będzie wojskowy i tematyka też - więc osoby wrażliwe mogą skończyć lekturę >>>tutaj<<<. Aha, i raczej długo będzie - żeby nie było, że nie ostrzegałem.
O tym, że kacapska soldateska jest momentami głupsza od bałwana wskakującego na rozgrzaną patelnie, nie muszę chyba nikogo przekonywać. Ale w sumie nie ma się co dziwić, w dużej części to są ciemne kołki z dzikich krain, granatem od pługa oderwane. Zastanawiającym jednak jest fakt, że na wojnie rosyjsko - ukraińskiej nawet ludzie, którzy teoretycznie powinni mieć trochę oleju w głowach, odpierdalają takie numery, jakby ich mózgojady zdechły z głodu. Przykładem może być moskwiciński propagandysta, pan Siergiej Sreda, który robił reportaż na temat grupy Wagnera, czyli prywatnej armii pana Władimira Władimirowicza Putlera (przepraszam: Putina) - i zilustrował go szczegółowymi zdjęciami ichniej bazy w mieście Popasna w obwodzie Ługańskim. Zdjęcia te wrzucił do internetu - a to dla ukraińskiego wywiadu było jak Boże Narodzenie w sierpniu. Wywiad błyskawicznie ustalił dokładną lokalizację i przekazał te dane wojskowym - a ci zrobili rozpiździaj, niszcząc kwaterę Wagnerowców. Jak niewiarygodnie głupim trzeba być, żeby publicznie udostępniać zdjęcia pozwalające przeciwnikowi na dokładne zlokalizowanie miejsca, które powinno być dla niego tajemnicą? Osobistycznie sądzę, że trzeba mieć poziom inteligencji niższy niż kacapski zupak - czyli być może nawet ujemny. A swoją drogą to myślałem, że na politruków moskwicini biorą ludzi, którzy potrafią choć trochę myśleć - ale, jak widać na załączonym obrazku, myliłem się. Pozostaje mi tylko zacytować jednego z ruskich prezenterów pogody, gdy przepowiadana przez niego aura zupełnie się nie sprawdziła: "ups, jebnołsia".
Ale zostawmy już temat moskwicińskiej armii, wszak dziś jest święto Wojska Polskiego - wypada więc kilka słów zagaić na jego temat. Otóż od długiego czasu nasze siły zbrojne albo same się modernizują, albo są modernizowane, albo ktoś je wręcz kopami zapędza w XXI wiek. Efekty tych zmian są już widoczne, ale do ich końca jest dalej niż młodej kurwie do emerytury. Najważniejszą z tych zmian jest zmiana podejścia sztabowców do życia żołnierza.
Za słusznie minionego systemu żołnierz był w zasadzie numerem z przypisaną mu bronią, który i tak miał zginąć w atomowym piekle podczas "wyzwalania" przez kraje "demokracji ludowej" Danii i północnej części Republiki Federalnej Niemiec - dlatego jego wyposażenie ochronne ograniczało się do stalowego "hałera*" na łbie, OP-1** na pasoszelkach i "słonia***" w sakwie na biodrze. Całe to wyposażenie było produkowane, rzecz jasna, w dwóch rozmiarach: "za dużym" i "za małym" - teoretycznie można je było dopasować do żołnierza, ale w praktyce jakoś nie bardzo się to udawało. Szpeju tego za słusznie minionego systemu nasz przemysł najebał tyle, że do tej pory powoływanym na ćwiczenia rezerwistom, teraz już statecznym panom po czterdziestce albo i pod pięćdziesiątkę, zdarza się pobrać z magazynu nówki sztuki pasoszelki, założone po raz pierwszy od wyprodukowania ich w połowie lat siedemdziesiątych. Za czasów słusznie minionego systemu żołnierzowi nie przysługiwała kamizelka kuloodporna czy kewlarowy hełm - byłaby to niepotrzebna strata pieniędzy, bo zwykły piechociarz i tak miał paść od atomu podczas niesienia socjalizmu na zachód: jak nie od samego wybuchu, to od promieniowania. Zasadniczo taki pogląd na życie wojaków dość mocno zabetonował się w oficerskich łbach i przetrwał dłużej od samego słusznie minionego systemu. Zmiany zaszły dopiero, gdy nasi żołnierze zaczęli wyjeżdżać na rozmaite zagraniczne misje - i gdy lokalsi zaczęli napierdalać z ostrej do naszych "misjonarzy". Pokazało się wtedy, że opinia publiczna straszliwie marudzi, gdy młodzi, polscy chłopcy wracają do kraju w trumnach - i nie zmiękcza jej nawet uroczysty pogrzeb na koszt państwa w asyście "koni****", salwa honorowa i rzewne "Śpij kolego w ciemnym grobie" odegrane przez wojskowego trębacza. Wojskowy beton wtedy zaczął kruszeć i pojawiły się w Wojsku Polskim kamizelki kuloodporne, hełmy kewlarowe, kamizelki taktyczne, ładownice oraz cała masa innego sprzętu, który sprawiał, że żołnierz mógł walczyć skuteczniej - i miał szanse wrócić z tej walki mniej więcej w całości. Teraz, po licznych misjach, w których żołnierz Najjaśniejszej uczestniczył, w których życie jednym ratował, innym odbierał, a czasami i swoje poświęcał, armia ledwo przypomina to, czym była w ostatnich latach Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej i pierwszych latach Rzeczypospolitej Polskiej. Przez te trzydzieści z hakiem lat zaszły gigantyczne zmiany, nie tylko w sprzęcie - ale przede wszystkim w myśleniu. Teraz żołnierz jest cenionym specjalistą, który ma wykonać zadanie i wrócić - i którego życie jest cenne i chronione; wojskowy przestał już być mięsem armatnim, które idzie skonać w atomowym piekarniku.
Drugą kwestią we współczesnym polskim wojsku, którą trzeba poruszyć, jest sprzęt. Bardzo powoli i opornie, ale jednak armia żegna się z produktami, które сделано в ссср*****, a które w większości nadają się albo do muzeum, albo na złom. Antyki te są zastępowane przez sprzęt nowoczesny - przy czym odnoszę wrażenie, że obecny rząd Najjaśniejszej dostał na punkcie zakupów uzbrojenia regularnego pierdolca i zachowuje się jak banda gówniarzy z platynową kartą kredytową w sklepie z zabawkami: jeszcze to, i jeszcze to, i to, i tamto, i to, i to, i jeszcze to. Modernizację i unowocześnienie parku maszynowego zrobić, rzecz jasna, trzeba - ale dobrze byłoby jednakowoż robić to z głową i konkretną wizją, a nie na przypała nakupować w chuj sprzętu nie troszcząc się, że trzeba, na ten przykład, jeszcze mieć odpowiednią liczbę wyszkolonych ludzi do jego obsadzenia i serwisowania. Nie mówiąc już o tym, że dobrze by było mieć też finanse na pokrycie tegoż zakupu. A biorąc pod uwagę ilości sprzętu, którego kupno zapowiada minister obrony, pan Mariusz Błaszczak, to zarówno pieniędzy na sfinalizowanie transakcji, jak i żołnierzy do obsługi nowych nabytków, potrzeba będzie w chuj i jeszcze trochę.
Zastanawiałem się, czegóż można życzyć żołnierzom - i doszedłem do wniosku, że przede wszystkim szczęścia. Bo jak człowiek ma szczęście to ma i zdrowie, i z misji wróci cało, i żołd dostanie z bonusem, i na dowódcę trafi dobrego. Na takim, dla przykładu, HMS Hood 24 maja 1941 roku 1418 marynarzy Royal Navy było zdrowych i jakiś tam żołd brało - ale tylko trzech miało szczęście i przeżyło nakrycie salwą Bismarcka.
Tak więc żołnierzom Najjaśniejszej życzę przede wszystkim szczęścia.
Pozdrawiam ze Wspanialewa Górnego
** fikuśny strój, który teoretycznie miał chronić wojaka przed wszelkimi skażeniami. W praktyce był umieszczony w specjalnej torbie na wysokości łopatek żołnierza i wyjęcie go stamtąd bez wyskakiwania z połowy oporządzenia było rzeczą skomplikowaną.
*** maski przeciwgazowej. Przekazywane wśród żołnierzy Zasadniczej Służby Wojskowej legendy głosiły, że ktoś kiedyś widział niesparciałą maskę, ze wszystkimi paskami ogłowia, całymi szkłami i szczelnym wężem prowadzącym do działającego filtra.
**** Kompanii Reprezentacyjnej Wojska Polskiego - nazwa "konie" utarła się ze względu na podkute stalą buty tej jednostki
***** dla tych, co bukw nie składają: sdiełano w sssr, czyli zrobiono w ZSRR