Szalom ludzie prawowierni, kozy, goje, gojki i ty, księże proboszczu. Aj waj, zadziało się znowuż w Najjaśniejszej. I znów zmuszony jestem przestrzec osoby cierpiące na nadmiar kultury, że w notce będą występowały wyrazy niekulturalne - jeśli więc należysz do tych, których przekleństwa drażnią, to skończ lekturę >>>tutaj<<<. Ostrzegam też, że będzie ciut dłużej.
Coraz częściej mam wrażenie, że służbowymi pojazdami polskich politykierów powinny być samochody asenizacyjne - bo takiego gówna jak polska scena politykierska to należałoby szukać nie ze świecą, ale z pieprzoną lampą halogenową. Honorowy Wiewiór Łukasz Sidorowicz (którego Facebook tradycyjnie nie pozwala mi oznaczyć) wyniuchał kolejną aferę, tym razem z panem Łukaszem Mejzą z partii Populizm i Socjalizm (przepraszam: Prawo i Sprawiedliwość) w roli głównej. Otóż pokazało się, że pan Łukasz Mejza był w czasie swojej kampani wyborczej promowany na facebooku przez rozmaite trolle z kontami stworzonymi właśnie w tym celu, ze zdjęciami wygenerowanymi przez sztuczną inteligencję lub ukradzionymi w internecie, m.in. chorej na białaczkę Ukraince. Proceder ten panu Łukaszowi Mejzie się opłacił, został wybrany na p.osła. Odpowiedź na pytanie, czy człowiek stosujący takie metody ma moralne kwalifikacje do pełnienia funkcji p.osła na sejm Najjaśniejszej, może być tylko jedna: ni chuja. Pomijam już tutaj kwestie dawniejszej działalności tego pana, który wysyłał ciężko chorych ludzi do Meksyku na podejrzaną terapię do lokalnego znachora, biorąc za to grube pieniądze.
Lewizna (przepraszam: Lewica) jeszcze nie jest w rządzie, jeszcze się do władzy nie dorwała, a już zapowiada podniesienie podatków dla ludzi prowadzących jednoosobową działalność gospodarczą żeby uzyskać dodatkowe pieniądze na proponowane przez siebie programy socjalne. Twardo walczą lewomyślni towarzysze żeby przebić w rozdawnictwie jeszcze rządzącą partię Populizm i Socjalizm (przepraszam: Prawo i Sprawiedliwość), twardo starają się o pozyskanie elektoratu bezideowego, gotowego poprzeć każdego, kto obieca większe rozdawnictwo. Nie jestem jednak ze szczętem przekonany, czy wymiana poparcia drobnych przedsiębiorców na poparcie rozmaitych "dejów"* opłaci się Lewiźnie (przepraszam: Lewicy) na dłuższą metę. Osobistycznie uważam, że podwyższanie podatków prowadzi do zamykania firm z powodu braku rentowności, zamykanie firm prowadzi do zastoju gospodarczego, a zastój gospodarczy powoduje zmniejszenie się wpływów z podatków, a więc i konieczność obcinania programów socjalnych. Gospodarka przypomina system naczyń połączonych, zmiana parametrów w jednym naczyniu pociąga za sobą zmianę parametrów w innych - ale lewomyślni towarzysze nie są w stanie pojąć tak prostej rzeczy. I między innymi dlatego uważam ich za patentowanych głąbów, którzy powinni (że zacytuję błogosławionej pamięci Marszałka) "kury szczać prowadzać, a nie politykę robić".
Były premier, obecny premier, tudzież premier in spe, pan Vateusz (przepraszam: Mateusz) Morawiecki, stwierdził ostatnimi czasy, że tak po prawdzie to on zawsze był zwolennikiem zlikwidowanego za jego rządów kompromisu aborcyjnego, i że jego kasacja była chujowym pomysłem. Osoby mniej uważnie obserwujące polską scenę politykierską mogą być tym stwierdzeniem dość mocno zaskoczone, ale mnie taka wolta pana Vateusza (przepraszam: Mateusza) Morawieckiego kompletnie nie zdziwiła - w końcu już raz udowodnił, że nie jest niezmieniającą poglądów krową, i przeszedł z Milicji (przepraszam: Platformy) Obywatelskiej do partii Populizm i Socjalizm (przepraszam: Prawo i Sprawiedliwość), gdy ta pierwsza dostawała w sondażach po dupie a druga zwyżkowała. Teraz, gdy sytuacja się odwróciła, pan Vateusz (przepraszam: Mateusz) Morawiecki widocznie uznał, że jednak bardziej po drodze będzie mu z tymi, co pną się w górę niż z tymi, co spadają. Za dawnych lat, gdy na morzach i oceanach królowały potężne i majestatyczne żaglowce o drewnianych kadłubach, często o tym, że statek zaczyna tonąć, marynarze dowiadywali się od zamieszkujących dolne pokłady szczurów, które spierdalały gdy wsączająca się przez nieszczelne burty woda zalewała im kryjówki. W moich oczach pan pan Vateusz (przepraszam: Mateusz) Morawiecki jest podobny właśnie do takiego szczura, który spierdala z idącej pod wodę łajby. Przy czym bardzo tutaj za użycie tego porównania przepraszam wszystkie szczury, które są stworzeniami całkiem inteligentnymi.
Jutro liderzy Milicji (przepraszam: Koalicji) Obywatelskiej, Ślepej (przepraszam: Trzeciej) Drogi oraz Lewizny (przepraszam: Lewicy) planują podpisać umowę koalicyjną, legalizując powstanie tzw. "koalicji demokratycznej". Moje wiewióry twierdzą, że umowa ta jest kurewsko wręcz ciekawa - same ogólniki i w zasadzie żadnych szczegółów, poza chęcią posadzenia dupska pana Donalda Tuska w fotelu premiera. Sama umowa koalicyjna ma być, rzecz jasna, jawna - tyle tylko, że gówno z tego wynika bo brak w niej konkretów. Jakieś ramy programowe? Tylko najbardziej ogólne. Jakieś nazwiska ministrów? Brak. Teoretycznie szczegóły mają ujrzeć światło dzienne dopiero w expose nowo mianowanego premiera z tzw. "koalicji demokratycznej", pana Donalda Tuska - czyli w praktyce chuj wie kiedy, bo na chwilę obecną desygnowanym na to stanowisko jest pan Vateusz (przepraszam: Mateusz) Morawiecki z partii Populizm i Socjalizm (przepraszam: Prawo i Sprawiedliwość), którego najprawdopodobniej jednak sejm do sprawowania urzędu nie dopuści, proponując na jego miejsce właśnie pana Donalda Tuska. Czyli pierdolnik jaki był, taki dalej jest, jutrzejsze podpisanie umowy koalicyjnej, zajebiście spóźnione, nic w tym temacie nie zmienia. Dziwi mnie jedno: gdybym to ja był w zarządzie partii opozycyjnych to na chuju bym stanął żeby umowę koalicyjną przygotować już przed wyborami, zostawiając tylko puste miejsca na nazwiska ministrów, które wpisałbym tuż po wyborach na podstawie procentowego poparcia dla poszczególnych partii. W ten sposób w dzień, góra dwa, po podliczeniu głosów byłbym już gotowy do stworzenia nowego rządu - a tzw. "koalicja demokratyczna" pierdoliła się z tym trzy tygodnie, aż miłościwie nam z łaski Prezesa i woli ludu panujący prezydent, pan Andrzej Duda, cierpliwość stracił i zgodnie ze zwyczajem desygnował na premiera człowieka z bandy mającej największe poparcie. Osobistycznie uważam, że brak umowy koalicyjnej prawie 4 tygodnie po wyborach chujowo świadczy o przygotowaniu tzw. "koalicji demokratycznej" do rządzenia państwem. Skoro przez czas trwania przedwyborczej kampanii i niemal miesiąc po wyborach nie potrafili dogadać się co do tak ważnego dla siebie tematu jak przejęcie władzy, to jak można się spodziewać, że będą sprawnie podejmowali sensowne decyzje w innych kwestiach?
Pozdrawiam ze Wspanialewa Górnego
* to od "dej, mnie się należy, mam bombelka"