25.09.2023 coś z Zimbabwe, coś z Hiszpanii......
Szalom ludzie prawowierni, kozy, goje, gojki i ty, księże proboszczu. Aj waj, zadziało się znowuż na świecie. Dziś będzie trochę bluzgów, więc jeśli nie chcesz ich czytać to skończ lekturę >>>tutaj<<<.
Nasze peregrynacje po świecie zaczniemy sobie od Zimbabwe, czyli kraju leżącego na dalekim południu Afryki, a który ostatnimi czasy do białości podkurwił lewomyślne publikatory. Cóż takiego się tam zadziało, że lewomyślni propagandyści dostali większego niż zwykle pierdolca? Otóż odbyły się tam wybory Miss Zimbabwe, czyli wybory najpiękniejszej Zimbabwianki*. Już samo to powinno wkurzyć lewomyślnych, a zwłaszcza rozmaite feminazistki, ale Zimbabwańczycy stwierdzili, że nie będą szli na łatwiznę, że nie ma miękkiej gry i srania po krzakach, że postarają się bardziej - i w kraju, w którym 98% ludności jest czarnoskóra a białych jest ok. 0,7%, koronę najpiękniejszej przyznali właśnie białej, pani Brooke Bruk-Jackson. Funkcjonariusze lewomyślnych gadzinówek dostali piany na pyskach z powodu braku różnorodności - co jest o tyle komiczne, że w wielu innych krajach Afryki subsaharyjskiej w konkursach piękności biorą udział wyłącznie panie melatoninowo wzbogacone i wtedy jakoś na łamach lewomyślnych szmatławców o braku różnorodności nie ma mowy. Osobistycznie śmiałbym się bardziej chyba tylko wtedy, gdyby oskarżyli mieszkańców Zimbabwe o biały supremacjonizm.
Ale zostawmy już sobie Afrykę i wróćmy do Europy, a konkretnie to do hiszpańskiej gminy La Pobla de Farnals. Miała tam miejsce tradycyjna gonitwa z toros bravos - czyli spierdolka ochotników przed rozjuszonymi bykami w drodze na arenę. Hiszpańskie byki bitewne to zwierzęta silne i szybkie, więc człowiek spierdalający przed nimi powinien mieć nielichą kondycję i wyśmienity refleks - i dlatego zazwyczaj robią to ludzie stosunkowo młodzi. Cóż zatem podkusiło dwóch mocno już pełnoletnich facetów, jednego w wieku 61 lat, drugiego w wieku 63, do udziału w tej hazardownej imprezie? Nie wiadomo, ale zabawa skończyła się dla nich raczej smutno: pierwszy został śmiertelnie poraniony byczymi rogami w brzuch i klatkę piersiową, drugi wykpił się ranami nóg. No cóż, panowie zagrali w głupią grę i wygrali głupie nagrody. Osobistycznie ile razy słyszę o corridzie albo gonitwie z bykami to przypomina mi się historia jednego rabina, który pojechał na tygodniową wycieczkę do Hiszpanii. Otóż nigdzie nie mógł znaleźć koszernej jadłodajni więc zaszedł do knajpy hiszpańskiej. A że obsługa nie władała jidysz, a on niespecjalnie hiszpańskim, to zdecydował się na potrawę o nazwie "jaja a'la corrida". Kelner danie przyniósł, rabin je zjadł ciesząc się zarówno z potężnej ilości jedzenia, jego pysznego smaku, jak i niewysokiej ceny. Rabin zaczął więc regularnie przychodzić do tej knajpy i zamawiać "jaja a'la corrida" - i za każdym razem dostawał pełny talerz smakowitości. Ale po tygodniu, gdy już rabin liznął trochę hiszpańskiego, po przybyciu do knajpy i zamówieniu swojej ulubionej potrawy dostał malutką porcję, ledwo widoczną na talerzu. Zawołał więc kelnera i mówi:
-Panie kelner, ja jadam u was od tygodnia, ja zawsze zamawiam "jaja a'la corrida", ja zawsze dostawałem pełen talerz - a teraz tylko tyle, że widelcem na raz mogę to nabrać?
-Panie rabin, - odpowiedział kelner - a cóż ja mogę na to poradzić? Nie zawsze torreador wygrywa.
Pozdrawiam ze Wspanialewa Górnego
* wiem, że teoretycznie powinienem napisać "mieszkanka Zimbabwe", bo podobno jednowyrazowej nazwy się nie tworzy. Ale mam to w dupie bo bawię się słowem