Szalom ludzie prawowierni, kozy, goje, gojki i ty, księże proboszczu. Aj waj, ledwo wróciłem z urlopu a już moje wiewióry zawaliły mnie donosami o wydarzeniach na świecie. Tradycyjnie ostrzegam, że w notce pojawią się wyrazy niecenzuralne więc jeśli rażą cię one to rozważ zakończenie lektury >>>tutaj<<<. Aha, i długo będzie - żeby nie było, że nie uprzedzałem.
Z wydarzeniami w Najjaśniejszej damy sobie w tej notce spokój, zerkniemy sobie na wydarzenia ze świata.
Jeszcze na dobre nie ucichł szum wywołany przez pana papieZa Franciszka wypowiedzią o wielkiej Rosji, a już naczelny lewomyślny Watykanu pierdolnął kolejną mocno kontrowersyjną tezę. Otóż w trakcie swojego wypadu do Mongolii bardzo chwalił pana Temudżyna, szerzej znanego jako Czyngis-chan, oraz stworzone przez niego Imperium Mongolskie. Jakby ktoś się historią nie interesował i postaci pana Czyngis-chana nie znał, to pokrótce objaśniam: w końcówce XII i na początku XIII wieku stwierdził on, że pierdolnie sobie jakiś mały najeździk na sąsiadów celem powiększenia swego terytorium - i tak mu się to spodobało, że w momencie śmierci władał ziemiami od Morza Japońskiego na wschodzie po Morze Kaspijskie na zachodzie, i od połowy Syberii na północy po północne Indie na południu, przy okazji redukując liczbę mieszkańców tych ziem o jakieś 40 milionów, czyli ponad 11% ówczesnej światowej populacji. Temudżyn słynął z brutalności nawet jak na średniowieczne standardy, bardzo dalekie od współczesnych. Dlatego mocno się dziwię, że pan papieZ Franciszek tak wychwala jednego z najbardziej morderczych przywódców w historii rodzaju ludzkiego. Osobistycznie jestem kurewsko ciekawy, kogo pochwali w trakcie, na ten przykład, wizyty w Bundesrepublice - ja chyba nawet miałbym jednego kandydata, podobnie jak Czyngis-chan odpowiedzialnego za masową eksterminację ludności na podbitych terenach.
Ale zostawmy już naczelnego lewomyślnego Watykanu, chociaż zostaniemy w tematach ocierających się o religię. W nocy z niedzieli na poniedziałek w szwedzkim mieście Malmö Lud Pustyni i Puszczy urządził sobie w dzielnicy Rosengard nieoficjalną nocną olimpiadę. Pora była nietypowa więc konkurencje też były nietypowe - nie było rzutu dyskiem, były zawody w napierdalaniu kamieniami w policję. Wyznawcy "religii pokoju" brali także udział w konkurencji podpalania samochodów na czas, a za znicz olimpijski posłużył czyjś dom, który migrancka młodzież też sfajczyła. Służby oceniają liczbę uczestników na jakieś 150 osób, zwycięzcy poszczególnych konkurencji nie są na chwilę obecną znani, ale to się może zmienić gdyż policjanci dysponują zapisami z kamer monitoringu, tudzież filmikami z dronów - jest więc całkiem możliwe, że triumfatorzy otrzymają nagrody specjalne, a ponieważ Szwecja jest krajem równości to może się okazać, że jakąś formę wyróżnienia otrzymają wszyscy uczestnicy. Osobistycznie uważam, że powinni dostać od pięciu do dwudziestu lat ciężkich robót o chlebie i wodzie, po czym wyjebanie do kraju pochodzenia z dożywotnim zakazem powrotu.
W sobotnią noc w Ottawie, stolicy dalekiej Kanady, w jednym z centrów konferencyjnych odbywało się wesele. Niby nic szczególnego, wiele wesel odbywa się w weekend, aby w niedzielę uczestnicy mogli dojść do siebie po szaleństwach - ale ten jubel nieco różnił się od innych. Otóż do sali wpadł jakiś typ i zaczął z broni palnej napierdalać do zgromadzonych gości, sześciu raniąc a dwóch kładąc zimnym trupem na miejscu. Przybyli na miejsce policjanci nie mieli specjalnego problemu ze zidentyfikowaniem ofiar śmiertelnych, nieszczęśnikami okazali się przedstawiciele przestępczego półświatka z Toronto, 26-letni pan Said Mohamed Ali i 29-letni pan Abdishakur Abdi-Dahir. Osobistycznie uważam, że to dość dziwne imiona jak na Kanadyjczyków, spodziewałbym się raczej czegoś w rodzaju Kingminguse, Francis Pegahmagabow, Lappawinze, Wah-Ta-Waso, ostatecznie Justin Trudeau.
Zostańmy sobie jeszcze chwilę w Kanadzie bo tamtejszy rząd towarzysza Justina Trudeau wydał ostrzeżenie dla Ludu Alfabetu przed podróżowaniem do Stanów coraz mniej Zjednoczonych. Przy czym Lud Alfabetu w Kanadzie ostatnio określa się jako 2SLGBTQI+ - i nie pytajcie mnie, jak ten skrót się rozwija, bo połowa moich wiewiór na jego widok znacząco puka się w okolice czoła, a druga połowa zwija się ze śmiechu w sposób uniemożliwiający jakąkolwiek konwersację; mi zaś po prostu nie chce się tracić czasu na osobistyczne szukanie tłumaczenia bredni szaleńców. Ale wracając do tematu: towarzysz Justin Trudeau ostrzega swoich rodaków, że w Stanach coraz mniej Zjednoczonych pozmieniały się ostatnimi czasy lokalne przepisy stanowe i należenie do Ludu Alfabetu może być tam niemile widziane przez władze. Co prawda ani moje wiewióry, ani moje ursony nie donosiły mi o czymś takim, ponadto sam uznaję to za mało prawdopodobne z racji znacznego stężenia lewomyślnych we władzach - ale może premier Kanady ma lepsze dane. Albo paranoję.
A skorośmy już temat lewomyślnych w Stanach coraz mniej Zjednoczonych poruszyli to grzechem byłoby nie wspomnieć, że zaczynam poważnie się o nich martwić. Oraz, rzecz jasna, o ulubionych przez nich czarnoskórych. A czemuż? Już sprawę wyjaśniam: otóż w mieście Jonesboro w stanie Georgia melatoninowo wzbogacony 17-latek, pan Stephon Ford, zastrzelił podczas interwencji policyjnego owczarka o imieniu Waro. Co dziwne - udało mu się z miejsca postrzelenia psa spierdolić, ale mundurowi byli ewidentnie wkurwieni stratą czworonożnego funkcjonariusza i po kilku godzinach dopadli gnoja. Zadziwiające jest, że chcieli go aresztować - ale ponieważ pan Stephon Ford nie chciał dać się zamknąć i skierował w stronę gliniarzy pistolet, to policjanci zaczęli napierdalać do niego jak do tarczy, utrupiając nieletniego oprycha na miejscu. A jaka była reakcja lewomyślnych, tudzież czarnoskórych z Black Lives Matter, którzy potrafili przecież wszcząć zamieszki z bardziej błahych powodów niż ubicie czarnego bandyty? Otóż żadna, dupy zawarte, mordy zamknięte, żadnych burd, żadnego plądrowania, żadnych podpaleń, żadnych "ognistych ale w większości pokojowych protestów" po których całe dzielnice nadawały się do generalnego remontu. Od biedy jestem w stanie zrozumieć białych lewomyślnych, którzy co prawda lubią melatoninowo wzbogaconych, ale lubią też zwierzęta więc odstrzelenie pana Stephona Forda mogli potraktować jako słuszną karę za odstrzelenie psa. Ale co się stało z tymi wszystkimi czarnoskórymi zadymiarzami z Black Lives Matter, z ich nieśmiertelnym hasłem ACAB*? Bo to, że amerykańscy policjanci ich wszystkich wystrzelali, albo amerykańskie sądy wszystkich powpierdalały do pierdli, uznaję za ocierające się o granice niemożliwości. A za przekroczenie tejże granicy uznaję koncepcję, że ta hołota nauczyła się protestować w sposób cywilizowany.
Pozdrawiam ze Wspanialewa Górnego
*All Cops Are Bastards, w wolnym tłumaczeniu "wszystkie gliny to skurwysyny"